„Nazywam się Katniss Evedeen. Dlaczego nie zginęłam? Powinnam nie żyć.”
Katniss już dwa razy wyrwała się
z objęć śmierci. Teraz, po tym jak została uratowana z areny w czasie Ćwierćwiecza
Poskromienia, przebywa w Trzynastym Dystrykcie, który wbrew zapewnieniom
Kapitolu, wciąż istnieje. Dziewczyna jest wyniszczona zarówno fizycznie, jak i
psychicznie. Dręczy ją fakt, że Peeta jest więziony przez prezydenta Snowa. Jakby
tego było mało, wszyscy chcą, żeby została symbolem rebelii – Kosogłosem. Władzom
Trzynastki nie mieści się w głowie, dlaczego Katniss, na samą myśl o tym, nie
skacze ze szczęścia. W końcu jednak dziewczyna, która igrała z ogniem zgadza
się na propozycję, jednak pod pewnymi warunkami. „JA ZABIJĘ SNOWA” – to ostatnie
z listy jej żądań, przedstawionych na jednej z narad. Postanawia, że prezydent
zapłaci własnym życiem, za krzywdy, które jej wyrządził. Katniss zostaje więc
twarzą rebelii – kręci propagandowe filmiki w oszałamiających strojach i
pięknym makijażu, nawołuje do walki i sama stara się pomagać, jak tylko może. W
tym wszystkim Kosogłos będzie musiał odpowiedzieć sobie na pytanie, jak daleko
można się posunąć. Czy rzeczywiście na wojnie „wszystkie chwyty są dozwolone”? Katniss
będzie musiała zdecydować również, który z chłopaków – Gale, czy Peeta – jest bliższy
jej sercu.
„Katniss Everdeen, dziewczyna, która igra z ogniem, wznieciła iskrę, a ta, nie ugaszona w porę, podpali całe Panem.”
Wreszcie, po około roku
wyczekiwania i szukania dorwałam trzecią część „Igrzysk Śmierci”. Sięgałam po
nią z ogromną obawą. Po tych wszystkich negatywnych recenzjach bałam się
rozczarowania. Szybko jednak zrozumiałam skąd tak wiele niskich ocen. Suzanne
Collins napisała bowiem książkę, która nie jest przyjemna, ale za to wydaje się
być do bólu prawdziwa. W tym momencie muszę się wam do czegoś przyznać. Nie
należę do osób, które płaczą oglądając film lub czytając książkę. Tak naprawdę,
w swoim życiu wylewałam łzy tylko przy jednej lekturze – „Marley i ja”. „Kosogłosa”
kończyłam w czasie dłuższej podróży PKS-em. Wyobraźcie sobie, co takiego musi mieć
ta książka, że z ogromnym trudem powstrzymywałam się od wybuchnięcia płaczem
przy wszystkich ludziach w autobusie. Potrzebowałam potem jeszcze dużo czasu,
żeby to wszystko przetrawić.
W porównaniu do poprzednich
części „Kosogłos” jest bardziej brutalny i sentymentalny. Autorka nie boi się
brutalności i okrucieństwa. Wciąż manipuluje naszymi uczuciami i emocjami. Nie
oszczędza naszych ulubionych bohaterów, czyniąc z nich niezniszczalnych herosów,
którzy unikną każdego pocisku, czy uderzenia, co zdarza się spotykać w
podobnych książkach. Tutaj to są prawdziwi ludzie – śmiertelni, popełniający
błędy, namacalni. Jednocześnie sprawia, że coraz bardziej zaczynamy lubić poszczególne
postacie. Ja, na przykład, przekonałam się do Finnica (ci, którzy czytali
wiedzą dlaczego). Najbardziej oczywiście podobała mi się kreacja Katniss. Ta,
do tej pory zacięcie walcząca o swoje dziewczyna, która przez garść jagód
rozwścieczyła samego prezydenta, nagle ukrywa się w składziku, nie wiedząc, co
ma ze sobą zrobić. Przy recenzji „W pierścieniu ognia” mówiłam o jej momentach
słabości. To jednak było nic w porównaniu z jej stanem psychicznym w „Kosogłosie”.
Przez to bardziej wyrazisty staje się fakt, że to tylko siedemnastolatka, która
musi tyle przejść. Jednocześnie Suzanne Collins nie pozbawiła naszej głównej
bohaterki, tego co najbardziej w niej kochamy – ikry, buńczuczności, ogromnej
odwagi i empatii.
„Pozbierać jest się dziesięć razy trudniej, niż rozsypać.”
Jest jedna rzecz, której ogromnie
żałowałam czytając tą książkę. Mianowicie, że obejrzałam wcześniej ekranizację
pierwszej części. Przez to wciąż musiałam sobie przypominać, jak bardzo lubię
Peetę. Niestety sposób, w jaki został przedstawiony w filmie, mi to utrudniał. Denerwowało
mnie to, że zaczynałam oceniać go, jak rozmazanego dzieciaka, którym trzeba się
zajmować, pomimo tego, jak bardzo lubiłam go wcześniej, za to, jaki był
kochany. Jeżeli więc nie przeczytaliście całej serii, a film też macie przed
sobą, to na razie sobie go odpuśćcie.
Po przeczytaniu „Kosogłosa” było
mi żal, że to już koniec. Byłam wstrząśnięta i sfrustrowana. Oczywiście
zakończenie mi się podobało, ale pozostawiło pewien niedosyt. Wciąż myślę o
bohaterach, którzy oddali życie na polu walki i tych, których te zdarzenia tak
bardzo zmieniły. Teraz mogę jednak z czystym sumieniem powiedzieć, że „Igrzyska
śmierci” to moja ulubiona seria. To książki, które chciałabym jeszcze raz przeczytać
po raz pierwszy. Jeżeli więc wciąż zastanawiacie się, czy po nie sięgnąć, to nie
ma na co czekać. Genialna, fantastyczna, niesamowita – takie słowa przychodzą
mi do głowy, myśląc o tej serii. 6/6!
Poprzednie części:
Ja sama nie wiem co myślę o tej serii. Na samym początku byłam zachwycona. Stałam się posiadaczką 3 części, ale z każdą kolejną było co raz ciężej. Aż skończyłam ii powiem, że odetchnęłam z ulgą, ze to koniec.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Chcę tą bransoletkę :D A tą trylogię na prawdę warto przeczytać.
OdpowiedzUsuńcała trylogia cały czas przede mną
OdpowiedzUsuńCzaję się na tą serię już od dawna, muszę się za nią w końcu zabrać.
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze poprzednich części i na razie się nie zapowiada. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNie czytałam opisu, bo jeszcze 2 nie przeczytałam, ale cieszę się, że serię oceniasz tak wysoko. :))
OdpowiedzUsuńPS. Jeśli to nie problem, mogłabyś wyłączyć weryfikację obrazkowa? :)
Zrobione. Gdyby nie Ty, to nawet nie wiedziałabym, że mam ją włączoną. ;)
UsuńMoim skromnym zdaniem, ostatnia część ciągle jest wspaniała i oryginalna, jednak nieznacznie gorsza od swoich poprzedniczek. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńTa część jest chyba najlepsza ;)
OdpowiedzUsuń+ chcę taką bransoletkę *.*
Ta trylogia to najlepsze co przeczytałam (a czytam baaardzo dużo i różne gatunki). Pierwsza i druga część zrobiły na mnie takie wrażenie że musiałam oszczędzać żeby nie "połknąć" ich w jeden dzień. Trzecia jest tak doskonała pod każdym względem , że już nie byłam wstanie oszczędza. Wciągnęla mnie tak bardzo, że czytałam ją do 3.00 w nocy i pewnie czytałabym do rana, ale zasnęłam z książką w ręku. Historia, humor, epickie wypowiedzi (które już są sławnymi cytatami) to pod każdym względem mistrzostwo autorki!!! Jestem zakochana w tych książkach i już nigdy nic nie zrobi na mnie takiego wrażenia! Zapewne przeczytam to wszystko jeszcze raz z zapartym tchem!!!!
OdpowiedzUsuńPS: Ja mam taką bransoletkę :D (kierunek allegro)
Zgadzam się, że książka, a raczej cała trylogia była genialna. Chociaż po ostatniej serii mam również niedosyt, chciałabym żeby Collins napisała kolejne części "Igrzysk Śmierci". Kto się zgadza? :)
OdpowiedzUsuń