3 marca 2014

Zieleni mówimy nie!

Odkąd trochę lepiej radzę sobie z obsługą bloggera miałam zamiar zmienić wygląd bloga. Zieleń mi się przejadła. Wreszcie nadszedł ten wielki moment i tadam tadam możecie podziwiać efekty.


Jeszcze nie wszystko dopracowałam. Nie wiem na przykład, jak zmienić tło komentarzy, a ikonki społecznościowe są chyba za jasne…Wydaje mi się jednak, że jest dużo lepiej. Tutaj macie porównanie (po kliknięciu zdjęcie się powiększy):


Tym, którzy też chcieliby wprowadzić u siebie jakieś zmiany polecam TEN BLOG. Prosto wytłumaczone tutoriale, nawet dla tych, którzy nigdy nie mieli do czynienia z html.


Jak Wam się teraz podoba? Co jeszcze byście zmienili?

30 stycznia 2014

John Green „Szukając Alaski”

John Green to człowiek, który udowadnia, że można napisać książkę, która jednocześnie rozbawi, wzruszy i sprawi, że chwilę się zastanowisz. Swoją przygodę z jego twórczością zaczęłam od „Gwiazd naszych wina”. Teraz przyszedł czas na debiut autora – „Szukając Alaski”.


„Spędzasz całe swoje życie w labiryncie, zastanawiając się, jak któregoś dnia z niego uciekniesz i jakie niesamowite to będzie uczucie, wmawiając sobie, że przyszłość pomaga ci przetrwać, ale nigdy tego nie robisz. Wykorzystujesz przyszłość, aby uciec od teraźniejszości.”


Miles to samotnik, którego hobby jest zapamiętywanie ostatnich słów sławnych osób. Przenosi się do szkoły z internatem w Culver Creek w poszukiwaniu Wielkiego Być Może. Jego współlokatorem zostaje Pułkownik, organizator najlepszych kawałów, który wciąga chłopaka w swoje towarzystwo. Przekornie nazywany Kluchą Miles poznaje Takumiego, Larę i przede wszystkim piękną, wygadaną, bezpośrednią i tajemniczą Alaskę. Czy dzięki nowym przyjaciołom chłopak odnajdzie to, czego szuka?


„Szukając Alaski” to książka o przyjaźni, miłości, stracie, śmierci i poczuciu winy. Okraszona sporą dawką humoru historia niesie ze sobą uniwersalne przesłanie. Napisana o młodych ludziach, ale niekoniecznie przeznaczona tylko dla nich. Każdy znajdzie w niej coś dla siebie.
Jak na Greena przystało wykreowane postacie są z krwi i kości. Każdy ma swoje wady i coś, co czyni go wyjątkowym. Popełniają błędy, zakochują się w niewłaściwych osobach. Dzięki ich plastycznym opisom czujemy się jakbyśmy znali ich osobiście.


„Wiesz kogo ty kochasz, Klucha? Kochasz dziewczynę, która cię rozśmiesza, pokazuje ci porno i pije z tobą wino. Nie kochasz szalonej, smętnej suki.”


Nie będę kłamać, w porównaniu do „Gwiazd naszych wina”, „Szukając Alaski” wypada blado. Oceniając ją jednak bez patrzenia na to, kto jest autorem, książka jest świetnym debiutem. Do bólu prawdziwa, zabawna i bez zbędnego patosu mówiąca o problemach, które dotykają wszystkich. Jednocześnie smutna i optymistyczna. To jedna z tych pozycji, których się nie zapomina.


Jej jedyną wadą jest przesada odnośnie zachowań nastolatków. Nie wszyscy pozbawieni opieki rodziców od razu tylko piją, palą, ćpają i uprawiają seks.


„Szukając Alaski” to książka oryginalna i refleksyjna. Sami sięgnijcie po debiut niezwykle utalentowanego pisarza i spróbujcie odpowiedzieć na pytanie: „Jak wydostać się z tego labiryntu cierpienia?”. 5,5/6

Wracam

Wiem, że mój blog wygląda tak jakbym go bezpowrotnie porzuciła. Po części tak było. Jakoś straciłam ochotę do pisania recenzji, czasu było coraz mniej, nauki w szkole coraz więcej i tak jakoś wyszło, że ostatni post wrzuciłam na początku lipca. Od tego czasu znajomi ciągle namawiali mnie, żebym coś napisała, ale poważnie zastanawiałam się, czy nie dać sobie z tym spokoju.


Byłam przekonana, że blog umiera sobie śmiercią naturalną, więc kiedy ostatnio weszłam na maila była pozytywnie zaskoczona, że wciąż komentujecie moje recenzje. Dziękuję Wam, że przez ten czas mnie odwiedzaliście, a nawet dołączaliście do obserwatorów.


Nie obiecuję, że od teraz będę pisała często, ale mam nadzieję, że przynajmniej w miarę systematycznie. Chcę nadrobić dosyć spore zaległości. Na mojej półce na LC „W kolejce do recenzji” znalazło się aż 25 książek. Nie wiem, czy uda mi się napisać o wszystkich, ale będę się starała. Może część opiszę zbiorczo. Zaraz dodam post o „Szukając Alaski” Johna Grena. Co prawda „Gwiazd naszych wina” poznałam wcześniej, ale wolałam pisać na świeżo.


Mam nadzieję, że wciąż będziecie mnie odwiedzać. Jeszcze raz dziękuję, że o mnie nie zapomnieliście.

3 lipca 2013

Virginia C. Andrews „Kwiaty na poddaszu”

Dollangangerowie - piękni, kochający rodzice, dwunastoletnia Cathy, piętnastoletni Chris i pięcioletnie bliźnięta Carrie i Cory – żyją jak w bajce. Ich sielankowy świat zostaje jednak brutalnie zniszczony, kiedy w wypadku samochodowym ginie głowa i jedyny żywiciel rodziny. Załamana Corrine w obliczu piętrzących się długów i problemów postanawia zwrócić się o pomoc do rodziców, z którymi przed laty utraciła kontakt. Tłumaczy dzieciom, że ich dziadkowie są obrzydliwie bogaci, lecz wyrzekli się swojej córki, po tym jak wzięła ślub z własnym wujkiem – dużo młodszym bratem ich dziadka i jednocześnie ich tatusiem. Wdowa chce ponownie wkupić się w łaski umierającego ojca, aby wpisał ją do testamentu. Istnieje jednak problem. Mężczyzna nie może dowiedzieć się o istnieniu jej potomstwa – owoców grzechu. Razem ze swoją diaboliczną matką Corrine umieszcza więc dzieci w jednym z nieużywanych pokoi w rezydencji obiecując, że to tylko tymczasowe rozwiązanie. Czas jednak ciągnie się w nieskończoność, a dzieci z trudem starają się przywyknąć do nowej sytuacji.



„Kwiaty na poddaszu” są niezwykle wciągające. Zaczęłam je czytać dosyć późno z zamiarem odłożenia ich po kilku rozdziałach. Dlatego ze zdziwieniem zorientowałam się w końcu, że zaczyna świtać i zbliża się czwarta nad ranem. I tylko wizja wściekłej miny mojej babci, gdyby zorientowała się, że nie śpię, zmusiła mnie do przerwania lektury na kilka godzin.



Z niepokojem pomieszanym z fascynacją śledziłam losy rodzeństwa. Patrzyłam jak stopniowo budują małą rodzinę. Cathy i Chriss przyjęli role rodziców i otoczyli miłością bliźnięta, które tak bardzo tego potrzebowały. Podziwiałam ich za to, jak odpowiedzialnie się zachowywali. Obserwowałam, jak z biegiem czasu dzieci coraz bardziej odsuwają się od matki i zbliżają do siebie.


„Z każdej książki, którą przeczytałam, zaczerpnęłam jeden paciorek filozoficznej mądrości, a wszystkie nawlokłam na różaniec, który miał mi wystarczyć do końca życia.”


Zaraz po skończeniu książki byłam nią zachwycona i gdybym „na gorąco” pisała recenzję dałabym jej najwyższą ocenę. Jednak po przemyśleniu kilku spraw dostrzegłam w niej trochę wad i niedociągnięć, których nie zauważyłam, będąc tak pochłonięta fabułą. Nie zmienia to jednak faktu, że książkę uważam za bardzo dobrą i godną polecenia.



Narratorką powieści jest Cathy, co jest równoznaczne z jej prostym językiem. Autorka trochę za bardzo starała się stylizować go na odpowiedni dla dwunastolatki, jednocześnie snując głębokie rozważania na temat życia i miłości.


Dostajemy tutaj cały wachlarz różnych i mocno przerysowanych postaci. Babcia jest do szpiku złą dewotką, której jedynym zajęciem jest uprzykrzanie życia zrodzonym z grzechu wnukom. Cathy i Chris są niezwykle dojrzali. Od momentu przyjazdu bez trudu opiekują się młodszym rodzeństwem. Bez zająknięcia karmią je, uczą czytać i pisać, kładą do snu. Bliźnięta natomiast niczym szczególnym się nie wyróżniają. Zachowują się jak dużo młodsze od siebie dzieci. Nie rozumieją połowy sytuacji, nie mają własnego zdania. Są tylko tłem wydarzeń.



Mocno wyolbrzymiona jest też przemiana Corrine. Żadna kobieta nie zmienia się tak gwałtownie z idealnej rodzicielki w egoistycznego potwora. Poza tym skoro na początku była taka cudowna nie wiem, dlaczego podjęła takie, a nie inne decyzje.



Nie rozumiałam też dlaczego, z czysto praktycznego punktu widzenia, rodzeństwo wciąż przetrzymywane było pod poddaszem. Ze względu na panoszącą się wszędzie służbę, czy ciągłe przyjęcia z masą gości zabieg ten był niezwykle ryzykowny. W każdej chwili ktoś mógł odkryć ten mały „sekret”. O ile wygodniejsze i bezpieczniejsze dla matki i babci dzieci byłoby umieszczenie ich w jakimś małym mieszkanku poza miastem pod opieką niańki.



Pojawia się tam też kilka przesadzonych i niespójnych sytuacji. Życie na poddaszu zostało przedstawione tak, jakby była to co najmniej zatęchła piwnica, a przecież dzieci tonęły w luksusowych ubraniach i zabawkach. Skoro jednak warunki były tak tragiczne, to chęć ucieczki pojawiła się stosunkowo późno.



„Miłość nie zawsze przychodzi, kiedy się tego chce. Czasami się po prostu przydarza mimo naszej woli".”



Jak już wspomniałam te niedociągnięcia nie przyćmiewają mojego obrazu książki. Fabuła jest na tyle interesująca i wciągająca, że aż tak mi nie przeszkadzały. Książka porusza problemy fanatyzmu religijnego, nietolerancji, konieczności szybkiego dorastania, zachłanności, moralności, dojrzewania w zamknięciu, czy kazirodztwa. Zadaje też ważne pytania o system wartości człowieka. Przez hiperbolę autorka uwypukliła pewne zachowania zmuszając czytelnika do refleksji nad sobą.



Książka zdecydowanie nie jest lekkim czytadłem. Wymaga przemyślenia pewnych spraw i określenia własnego stanowiska. Cieszę się, że na mojej półce stoi już kolejna część i nie będę musiała długo na nią czekać. 5/6.



Motyw życia w zamknięciu przypominał mi „Pokój” Emmy Donaghue, tylko, że w „Kwiatach…” zamiast porywacza noszącego klucz od więzienia były przerażająca babcia i ukochana mamusia. Polecam więc książkę wszystkim fanom serii V. C. Andrews.

30 czerwca 2013

Hogwarcie witaj!


Razem z alice wciąż jeszcze nie przeczytałyśmy „Harrego Pottera”. ( Wiem, wstyd :P) Postanowiłyśmy więc to nadrobić i stworzyłyśmy przy okazji wyzwanie. Zapraszamy Was do wspólnej zabawy. (Podlinkowałam baner do strony wyzwania.) :)


P.S. Wiem, że ostatnio baaardzo zaniedbywałam Was i bloga, ale miałam urwanie głowy. Postaram się jednak jak najszybciej to nadrobić, więc w najbliższym czasie możecie spodziewać się masy recenzji i małego konkursu.
 

31 maja 2013

John Harding „Siostrzyca”




Dwunastoletnia Florence mieszka wraz z ośmioletnim bratem w starym dworze, Blithe House. Ich dni mijają na beztroskiej zabawie pod czujnym okiem służby. Prawnym opiekunem dzieci jest ich wuj, który nie przejmuje się nimi na tyle, by je poznać. Ma jednak pewne zastrzeżenie, co do wychowania podopiecznych - przez swoją awersję do wykształconych kobiet, zabrania Florence się uczyć. Nie wie jednak, że zakaz przyniósł odwrotny do zamierzonego skutek i dziewczynka sama rozszyfrowała język książek.



Wkrótce Giles zostaje wysłany do szkoły z internatem. Czas Florence upływa na spotkaniach z młodym sąsiadem, paniczem Theo van Hoosierem oraz na czytaniu.



Kiedy brat Flo wraca do domu, a jego nowa guwernantka, jak ujęła to dziewczynka, utragicznia się na jeziorze, na jej miejsce przybywa następna – tajemnicza panna Taylor. Florence jest przekonana, że kobieta chce skrzywdzić jej brata i postanawia za wszelką cenę jej w tym przeszkodzić.



 „Siostrzyca” to fenomenalny debiut i jedna z najbardziej osobliwych książek, jakie ostatnio czytałam. Autor niezwykle umiejętnie buduje klimat XIX-wiecznego dworu pełnego skrzypiących podłóg, po którym w nocy krąży pewna lunatykująca dziewczynka, a każde lustro kryje w sobie tajemnicę. Hipnotyzuje nas przedstawionym światem i nie pozwala oderwać się od lektury.



Narratorką i jednocześnie najważniejszą bohaterką jest inteligentna i pomysłowa Florence. Przez jej fascynację książkami i urzekający sposób bycia trudno jej nie polubić, ale nie można także zaliczyć jej do grona słodkich, małych dziewczynek. Dzięki wymyślanym przez nią neologizmom typu „podłużkować”, czy „sposobnić” jeszcze lepiej poznajemy jej skomplikowaną psychikę i stworzony przez nią świat. Jednocześnie są one humorystycznym akcentem książki.



Fabuła jest złożona i pełna niedomówień. John Harding wciąga nas w grę psychologiczną. Przez cały czas czytelnik zastanawia się, czy Florence postradała zmysły, czy to wszyscy wokół są szaleni i tylko ona dostrzega zagrożenie. Wiele wątków zostaje porzuconych i nawet zakończenie nie daje jasnej odpowiedzi. Autor zmusza nas do wyrobienia sobie własnego zdania.



Cała książka napawa nas niepokojem właściwym powieści gotyckiej. Z każdą kolejną stroną coraz wyraźniej dostrzegamy widmo nadciągającej tragedii i kiedy już jesteśmy przekonani, że wiemy, co się za chwilę wydarzy, zostajemy kompletnie zaskoczeni zwrotem akcji.



Kolejne wydarzenia najpierw potęgują w nas wrażenie niepokoju i frustracji, by potem wprawić nas w osłupienie chłodno opisanym zakończeniem. „Siostrzyca” pozostawia nas z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami i niechęcią do luster.



To książka o sile siostrzanej miłości, o tym, do czego może doprowadzić obsesja, szaleństwie, duchach i przede wszystkim o tym, że nie wszystko jest tylko białe lub czarne. Dokładny portret psychologiczny dwunastolatki jedynej w swoim rodzaju. Szalonej? O tym zdecydujcie sami. Nie spodziewałam się, że „Siostrzyca” będzie aż tak dobra. Jeżeli szukacie oryginalnej powieści wyróżniającej się na tle innych, to dobrze trafiliście. 5,5/6.

<a href="http://www.bloglovin.com/blog/3899361/?claim=yf95ve6atsb">Follow my blog with Bloglovin</a>

17 maja 2013

Michael Grant „GONE: Zniknęli Faza trzecia: Kłamstwa”



„(...)-Ale to nie szkodzi, bo rzeczy, którymi się martwisz, prawie nigdy się nie zdarzają, prawda? -Tak-przyznała dziewczynka.-Ale rzeczy, o których marzę, też się nie zdarzają.”

Minęło zaledwie siedem miesięcy od powstania ETAP-u, ale dla mieszkańców Perdido Beach ten czas wydaje się wiecznością. Ludzie się zmienili. To nie są już te same przerażone, osamotnione dzieci, co na początku. Przystosowały się do nowej sytuacji, nauczyły się radzić sobie same. Bez problemu posługują się bronią. Sięgają po alkohol, narkotyki. Ale to nie zmienia faktu, że to wciąż tylko dzieci…

„(...) jak to 'dziwnego'? Przecież w ETAP-ie wszystko jest dziwne.”

W mieście opanowano problem głodu, wprowadzono nową walutę, rada pracuje nad stworzeniem ogólnych zasad. Gaiaphage jest już tylko koszmarem należącym do przeszłości. Najgorszym problemem wydaje się być grupa „ludzi” pod przewodnictwem Zila uparcie próbująca walczyć z odmieńcami. Sytuacji nie poprawia fakt braku prądu i dostępu do bieżącej wody, czy kończących się zapasów benzyny. Pozostaje jeszcze Coates Academy – tam sprawy mają się najgorzej. Głód zmusza Caina i jego ludzi do kanibalizmu.

Sprawy się komplikują, kiedy w Perdido pojawia się całkiem żywa Brittney. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że niedawno została pochowana. Zaczynają też krążyć plotki o powrocie Drake’a. Na domiar złego, Orsay zostaje Prorokinią - twierdzi, że widzi sny ludzi poza barierą i przekonuje dzieciaki do „puf” w piętnaste urodziny.

„Sam ruszył w stronę domu Brianny. Brittney poszła za nim. Absolutna normalka, pomyślał Howard, idąc za nimi. Po prostu kolejny spacerek z trupem.”

Co tak naprawdę znajduje się poza barierą? Gdzie podziali się ci, którzy „wypadli”? Komu można uwierzyć?

Trzecia część utrzymała poziom serii. Przyznaję, że początkowo podchodziłam do niej dość sceptycznie. Pomysł marszu trupów nie za bardzo mi się podobał. Jak zawsze jednak, Michael Grant mnie nie zawiódł i sprawił, że nie mogłam oderwać się od jego książki.

Autor wciąga nas w swoją grę. Mami wizjami Orsay, po czym otrzeźwia realistycznymi wykładami Astrid. Sprawia, że podobnie jak bohaterowie, sami nie wiemy, w co wierzyć. Pojawiają się tutaj refleksje na temat śmierci i tego, co po niej następuje.

„Ale kiedy rzeczywistość była beznadziejna, fantazja stawała się niemal niezbędna”

„Gone” to seria, która pod przykrywką fantastyki – potwora żyjącego pod ziemią i karmiącego się uranem, dzieciaków strzelających z rąk światłem, czy zmarłych wstających z grobów – jest inteligentną relacją zachowań ludzi zamkniętych w określonej przestrzeni i zupełnie odizolowanych od świata. Ukazuje etapy radzenia sobie zarówno społeczeństwa, jak i pojedynczych jednostek z dramatyczną sytuacją. Pod tym względem przypomina mi nieco „Dżumę” Alberta Camusa, tyle, że jest napisana w o wiele bardziej przystępny i ciekawy sposób.

„Prawdziwy bohater wie, kiedy odejść.”

Jako, że głównymi bohaterami są zwykłe dzieci, mamy tutaj do czynienia z motywem wcześniejszego dorastania. Grant zwraca również uwagę na problem uzależnienia młodego człowieka od technologii – telefonów komórkowych, komputera, gier.

Mamy tutaj cały wachlarz różnych postaci i ich skomplikowanych portretów psychologicznych. Sam w tej części zaczyna się załamywać. Rada odsuwa go stopniowo od władzy, a bezczynność coraz bardziej frustruje chłopaka. Astrid za wszelką cenę stara się przejąć kontrolę. Bliżej poznamy również m.in. Zila i dowiemy się jakie motywy nim kierują. Pojawi się również sporo nowych postaci.

„-Tak, Sam, nadal jesteś potrzebny. Jesteś jak Bóg dla nas zwykłych śmiertelników. Nie możemy bez ciebie żyć. Świątynię zbudujemy później. Zadowolony?”

„Gone” napisane jest prostym językiem, ale to z pewnością nie jest seria tylko dla młodzieży. „Kłamstwa” trzymają poziom. Mogę nawet powiedzieć, że podobały mi się bardziej, niż poprzednia część. Brutalne i realne. 6/6.