3 lipca 2013

Virginia C. Andrews „Kwiaty na poddaszu”

Dollangangerowie - piękni, kochający rodzice, dwunastoletnia Cathy, piętnastoletni Chris i pięcioletnie bliźnięta Carrie i Cory – żyją jak w bajce. Ich sielankowy świat zostaje jednak brutalnie zniszczony, kiedy w wypadku samochodowym ginie głowa i jedyny żywiciel rodziny. Załamana Corrine w obliczu piętrzących się długów i problemów postanawia zwrócić się o pomoc do rodziców, z którymi przed laty utraciła kontakt. Tłumaczy dzieciom, że ich dziadkowie są obrzydliwie bogaci, lecz wyrzekli się swojej córki, po tym jak wzięła ślub z własnym wujkiem – dużo młodszym bratem ich dziadka i jednocześnie ich tatusiem. Wdowa chce ponownie wkupić się w łaski umierającego ojca, aby wpisał ją do testamentu. Istnieje jednak problem. Mężczyzna nie może dowiedzieć się o istnieniu jej potomstwa – owoców grzechu. Razem ze swoją diaboliczną matką Corrine umieszcza więc dzieci w jednym z nieużywanych pokoi w rezydencji obiecując, że to tylko tymczasowe rozwiązanie. Czas jednak ciągnie się w nieskończoność, a dzieci z trudem starają się przywyknąć do nowej sytuacji.



„Kwiaty na poddaszu” są niezwykle wciągające. Zaczęłam je czytać dosyć późno z zamiarem odłożenia ich po kilku rozdziałach. Dlatego ze zdziwieniem zorientowałam się w końcu, że zaczyna świtać i zbliża się czwarta nad ranem. I tylko wizja wściekłej miny mojej babci, gdyby zorientowała się, że nie śpię, zmusiła mnie do przerwania lektury na kilka godzin.



Z niepokojem pomieszanym z fascynacją śledziłam losy rodzeństwa. Patrzyłam jak stopniowo budują małą rodzinę. Cathy i Chriss przyjęli role rodziców i otoczyli miłością bliźnięta, które tak bardzo tego potrzebowały. Podziwiałam ich za to, jak odpowiedzialnie się zachowywali. Obserwowałam, jak z biegiem czasu dzieci coraz bardziej odsuwają się od matki i zbliżają do siebie.


„Z każdej książki, którą przeczytałam, zaczerpnęłam jeden paciorek filozoficznej mądrości, a wszystkie nawlokłam na różaniec, który miał mi wystarczyć do końca życia.”


Zaraz po skończeniu książki byłam nią zachwycona i gdybym „na gorąco” pisała recenzję dałabym jej najwyższą ocenę. Jednak po przemyśleniu kilku spraw dostrzegłam w niej trochę wad i niedociągnięć, których nie zauważyłam, będąc tak pochłonięta fabułą. Nie zmienia to jednak faktu, że książkę uważam za bardzo dobrą i godną polecenia.



Narratorką powieści jest Cathy, co jest równoznaczne z jej prostym językiem. Autorka trochę za bardzo starała się stylizować go na odpowiedni dla dwunastolatki, jednocześnie snując głębokie rozważania na temat życia i miłości.


Dostajemy tutaj cały wachlarz różnych i mocno przerysowanych postaci. Babcia jest do szpiku złą dewotką, której jedynym zajęciem jest uprzykrzanie życia zrodzonym z grzechu wnukom. Cathy i Chris są niezwykle dojrzali. Od momentu przyjazdu bez trudu opiekują się młodszym rodzeństwem. Bez zająknięcia karmią je, uczą czytać i pisać, kładą do snu. Bliźnięta natomiast niczym szczególnym się nie wyróżniają. Zachowują się jak dużo młodsze od siebie dzieci. Nie rozumieją połowy sytuacji, nie mają własnego zdania. Są tylko tłem wydarzeń.



Mocno wyolbrzymiona jest też przemiana Corrine. Żadna kobieta nie zmienia się tak gwałtownie z idealnej rodzicielki w egoistycznego potwora. Poza tym skoro na początku była taka cudowna nie wiem, dlaczego podjęła takie, a nie inne decyzje.



Nie rozumiałam też dlaczego, z czysto praktycznego punktu widzenia, rodzeństwo wciąż przetrzymywane było pod poddaszem. Ze względu na panoszącą się wszędzie służbę, czy ciągłe przyjęcia z masą gości zabieg ten był niezwykle ryzykowny. W każdej chwili ktoś mógł odkryć ten mały „sekret”. O ile wygodniejsze i bezpieczniejsze dla matki i babci dzieci byłoby umieszczenie ich w jakimś małym mieszkanku poza miastem pod opieką niańki.



Pojawia się tam też kilka przesadzonych i niespójnych sytuacji. Życie na poddaszu zostało przedstawione tak, jakby była to co najmniej zatęchła piwnica, a przecież dzieci tonęły w luksusowych ubraniach i zabawkach. Skoro jednak warunki były tak tragiczne, to chęć ucieczki pojawiła się stosunkowo późno.



„Miłość nie zawsze przychodzi, kiedy się tego chce. Czasami się po prostu przydarza mimo naszej woli".”



Jak już wspomniałam te niedociągnięcia nie przyćmiewają mojego obrazu książki. Fabuła jest na tyle interesująca i wciągająca, że aż tak mi nie przeszkadzały. Książka porusza problemy fanatyzmu religijnego, nietolerancji, konieczności szybkiego dorastania, zachłanności, moralności, dojrzewania w zamknięciu, czy kazirodztwa. Zadaje też ważne pytania o system wartości człowieka. Przez hiperbolę autorka uwypukliła pewne zachowania zmuszając czytelnika do refleksji nad sobą.



Książka zdecydowanie nie jest lekkim czytadłem. Wymaga przemyślenia pewnych spraw i określenia własnego stanowiska. Cieszę się, że na mojej półce stoi już kolejna część i nie będę musiała długo na nią czekać. 5/6.



Motyw życia w zamknięciu przypominał mi „Pokój” Emmy Donaghue, tylko, że w „Kwiatach…” zamiast porywacza noszącego klucz od więzienia były przerażająca babcia i ukochana mamusia. Polecam więc książkę wszystkim fanom serii V. C. Andrews.

30 czerwca 2013

Hogwarcie witaj!


Razem z alice wciąż jeszcze nie przeczytałyśmy „Harrego Pottera”. ( Wiem, wstyd :P) Postanowiłyśmy więc to nadrobić i stworzyłyśmy przy okazji wyzwanie. Zapraszamy Was do wspólnej zabawy. (Podlinkowałam baner do strony wyzwania.) :)


P.S. Wiem, że ostatnio baaardzo zaniedbywałam Was i bloga, ale miałam urwanie głowy. Postaram się jednak jak najszybciej to nadrobić, więc w najbliższym czasie możecie spodziewać się masy recenzji i małego konkursu.
 

31 maja 2013

John Harding „Siostrzyca”




Dwunastoletnia Florence mieszka wraz z ośmioletnim bratem w starym dworze, Blithe House. Ich dni mijają na beztroskiej zabawie pod czujnym okiem służby. Prawnym opiekunem dzieci jest ich wuj, który nie przejmuje się nimi na tyle, by je poznać. Ma jednak pewne zastrzeżenie, co do wychowania podopiecznych - przez swoją awersję do wykształconych kobiet, zabrania Florence się uczyć. Nie wie jednak, że zakaz przyniósł odwrotny do zamierzonego skutek i dziewczynka sama rozszyfrowała język książek.



Wkrótce Giles zostaje wysłany do szkoły z internatem. Czas Florence upływa na spotkaniach z młodym sąsiadem, paniczem Theo van Hoosierem oraz na czytaniu.



Kiedy brat Flo wraca do domu, a jego nowa guwernantka, jak ujęła to dziewczynka, utragicznia się na jeziorze, na jej miejsce przybywa następna – tajemnicza panna Taylor. Florence jest przekonana, że kobieta chce skrzywdzić jej brata i postanawia za wszelką cenę jej w tym przeszkodzić.



 „Siostrzyca” to fenomenalny debiut i jedna z najbardziej osobliwych książek, jakie ostatnio czytałam. Autor niezwykle umiejętnie buduje klimat XIX-wiecznego dworu pełnego skrzypiących podłóg, po którym w nocy krąży pewna lunatykująca dziewczynka, a każde lustro kryje w sobie tajemnicę. Hipnotyzuje nas przedstawionym światem i nie pozwala oderwać się od lektury.



Narratorką i jednocześnie najważniejszą bohaterką jest inteligentna i pomysłowa Florence. Przez jej fascynację książkami i urzekający sposób bycia trudno jej nie polubić, ale nie można także zaliczyć jej do grona słodkich, małych dziewczynek. Dzięki wymyślanym przez nią neologizmom typu „podłużkować”, czy „sposobnić” jeszcze lepiej poznajemy jej skomplikowaną psychikę i stworzony przez nią świat. Jednocześnie są one humorystycznym akcentem książki.



Fabuła jest złożona i pełna niedomówień. John Harding wciąga nas w grę psychologiczną. Przez cały czas czytelnik zastanawia się, czy Florence postradała zmysły, czy to wszyscy wokół są szaleni i tylko ona dostrzega zagrożenie. Wiele wątków zostaje porzuconych i nawet zakończenie nie daje jasnej odpowiedzi. Autor zmusza nas do wyrobienia sobie własnego zdania.



Cała książka napawa nas niepokojem właściwym powieści gotyckiej. Z każdą kolejną stroną coraz wyraźniej dostrzegamy widmo nadciągającej tragedii i kiedy już jesteśmy przekonani, że wiemy, co się za chwilę wydarzy, zostajemy kompletnie zaskoczeni zwrotem akcji.



Kolejne wydarzenia najpierw potęgują w nas wrażenie niepokoju i frustracji, by potem wprawić nas w osłupienie chłodno opisanym zakończeniem. „Siostrzyca” pozostawia nas z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami i niechęcią do luster.



To książka o sile siostrzanej miłości, o tym, do czego może doprowadzić obsesja, szaleństwie, duchach i przede wszystkim o tym, że nie wszystko jest tylko białe lub czarne. Dokładny portret psychologiczny dwunastolatki jedynej w swoim rodzaju. Szalonej? O tym zdecydujcie sami. Nie spodziewałam się, że „Siostrzyca” będzie aż tak dobra. Jeżeli szukacie oryginalnej powieści wyróżniającej się na tle innych, to dobrze trafiliście. 5,5/6.

<a href="http://www.bloglovin.com/blog/3899361/?claim=yf95ve6atsb">Follow my blog with Bloglovin</a>

17 maja 2013

Michael Grant „GONE: Zniknęli Faza trzecia: Kłamstwa”



„(...)-Ale to nie szkodzi, bo rzeczy, którymi się martwisz, prawie nigdy się nie zdarzają, prawda? -Tak-przyznała dziewczynka.-Ale rzeczy, o których marzę, też się nie zdarzają.”

Minęło zaledwie siedem miesięcy od powstania ETAP-u, ale dla mieszkańców Perdido Beach ten czas wydaje się wiecznością. Ludzie się zmienili. To nie są już te same przerażone, osamotnione dzieci, co na początku. Przystosowały się do nowej sytuacji, nauczyły się radzić sobie same. Bez problemu posługują się bronią. Sięgają po alkohol, narkotyki. Ale to nie zmienia faktu, że to wciąż tylko dzieci…

„(...) jak to 'dziwnego'? Przecież w ETAP-ie wszystko jest dziwne.”

W mieście opanowano problem głodu, wprowadzono nową walutę, rada pracuje nad stworzeniem ogólnych zasad. Gaiaphage jest już tylko koszmarem należącym do przeszłości. Najgorszym problemem wydaje się być grupa „ludzi” pod przewodnictwem Zila uparcie próbująca walczyć z odmieńcami. Sytuacji nie poprawia fakt braku prądu i dostępu do bieżącej wody, czy kończących się zapasów benzyny. Pozostaje jeszcze Coates Academy – tam sprawy mają się najgorzej. Głód zmusza Caina i jego ludzi do kanibalizmu.

Sprawy się komplikują, kiedy w Perdido pojawia się całkiem żywa Brittney. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że niedawno została pochowana. Zaczynają też krążyć plotki o powrocie Drake’a. Na domiar złego, Orsay zostaje Prorokinią - twierdzi, że widzi sny ludzi poza barierą i przekonuje dzieciaki do „puf” w piętnaste urodziny.

„Sam ruszył w stronę domu Brianny. Brittney poszła za nim. Absolutna normalka, pomyślał Howard, idąc za nimi. Po prostu kolejny spacerek z trupem.”

Co tak naprawdę znajduje się poza barierą? Gdzie podziali się ci, którzy „wypadli”? Komu można uwierzyć?

Trzecia część utrzymała poziom serii. Przyznaję, że początkowo podchodziłam do niej dość sceptycznie. Pomysł marszu trupów nie za bardzo mi się podobał. Jak zawsze jednak, Michael Grant mnie nie zawiódł i sprawił, że nie mogłam oderwać się od jego książki.

Autor wciąga nas w swoją grę. Mami wizjami Orsay, po czym otrzeźwia realistycznymi wykładami Astrid. Sprawia, że podobnie jak bohaterowie, sami nie wiemy, w co wierzyć. Pojawiają się tutaj refleksje na temat śmierci i tego, co po niej następuje.

„Ale kiedy rzeczywistość była beznadziejna, fantazja stawała się niemal niezbędna”

„Gone” to seria, która pod przykrywką fantastyki – potwora żyjącego pod ziemią i karmiącego się uranem, dzieciaków strzelających z rąk światłem, czy zmarłych wstających z grobów – jest inteligentną relacją zachowań ludzi zamkniętych w określonej przestrzeni i zupełnie odizolowanych od świata. Ukazuje etapy radzenia sobie zarówno społeczeństwa, jak i pojedynczych jednostek z dramatyczną sytuacją. Pod tym względem przypomina mi nieco „Dżumę” Alberta Camusa, tyle, że jest napisana w o wiele bardziej przystępny i ciekawy sposób.

„Prawdziwy bohater wie, kiedy odejść.”

Jako, że głównymi bohaterami są zwykłe dzieci, mamy tutaj do czynienia z motywem wcześniejszego dorastania. Grant zwraca również uwagę na problem uzależnienia młodego człowieka od technologii – telefonów komórkowych, komputera, gier.

Mamy tutaj cały wachlarz różnych postaci i ich skomplikowanych portretów psychologicznych. Sam w tej części zaczyna się załamywać. Rada odsuwa go stopniowo od władzy, a bezczynność coraz bardziej frustruje chłopaka. Astrid za wszelką cenę stara się przejąć kontrolę. Bliżej poznamy również m.in. Zila i dowiemy się jakie motywy nim kierują. Pojawi się również sporo nowych postaci.

„-Tak, Sam, nadal jesteś potrzebny. Jesteś jak Bóg dla nas zwykłych śmiertelników. Nie możemy bez ciebie żyć. Świątynię zbudujemy później. Zadowolony?”

„Gone” napisane jest prostym językiem, ale to z pewnością nie jest seria tylko dla młodzieży. „Kłamstwa” trzymają poziom. Mogę nawet powiedzieć, że podobały mi się bardziej, niż poprzednia część. Brutalne i realne. 6/6.

8 maja 2013

Meredith Goldstein „Single”

Na studiach ludzie poznają nowych znajomych, zawierają przyjaźnie, o których będą pamiętać przez resztę życia. Zakochują się. Mijają lata, trzeba opuścić uczelnie. Pary się rozstają, koledzy rozchodzą w różne strony. Każdy zaczyna nowe, dorosłe życie. Idzie swoją drogą, robi karierę.

Nadchodzi jednak dzień, w którym dostaje się zaproszenie na ślub koleżanki ze studiów. Wtedy człowiek przypomina sobie o starych znajomych. Jedzie pochwalić się gromadką dzieci, śliczną partnerką, dobrze płatną posadą.

Są też tacy, którym w życiu się nie powiodło. Wciąż żyją młodzieńczymi miłościami, nie mogą pogodzić się z przeszłością. Mowa tu o kłopotliwych singlach, kiedyś nazywanych starymi pannami, czy kawalerami. Na weselu Bee również ich nie brakuje. Hannah musi oglądać swojego byłego w objęciach nowej dziewczyny; Vicki zmaga się z depresją; Phil sam nie wie, co robi na tym weselu; wujek Joe przyjechał tylko przez wzgląd na ukochaną bratanicę; a Rob postanowił wymigać się od udziału w imprezie.

Dochodzi do nieuniknionych konfrontacji. Być może nie tylko dla państwa młodych ta noc okaże się przełomowym momentem życia.

Spodziewałam się po tej książce czegoś w stylu amerykańskich komedii romantycznych. Dostałam jednak mądrą, słodko-gorzką historię o problemach zwykłych ludzi.

Meredith Goldstein posługuje się prostym i przystępnym językiem. Narracja jest trzecioosobowa, jednak każdy rozdział pisany jest oczami kolejnego singla. Możemy poznać przeszłość każdego z nich i zobaczyć różne sytuacje z kilku punktów widzenia.

Postacie są niezwykle barwne i różne. Obrazują odmienne życiowe problemy, postawy i pragnienia. Każde z naszych singli potrzebuje czego innego. Wszyscy jednak walczą o to samo – szczęście.

„Single” to ciepła opowieść o samotności, przyjaźni i potrzebie miłości. Pełna subtelnego humoru i przede wszystkim opisująca prawdziwe problemy. Skierowana głównie do kobiet obyczajówka. Momentami przewidywalna, ale można przy niej miło spędzić czas. 4/6.

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu M.

1 maja 2013

Amanda Hocking „Zamieniona”


„Zamieniona” wywołała sensację w świecie książek. Autorka we własnym zakresie opublikowała e-booki, które sprzedały się w ponad 1 000 000 egzemplarzy. Wydawnictwa biły się o prawa do druku. Świeży pomysł przyciągał rzesze fanów. Zewsząd sypały się pozytywne opinie. Na własnej skórze postanowiłam więc przekonać się na czym polega FENOMEN tej książki.



W szóste urodziny Wendy, matka dziewczynki próbowała ją zabić, twierdząc, że dziecko jest potworem i zamordowało jej prawdziwego syna. Ponad dziesięć lat później nastolatka przysparza samych problemów wychowawczych swojej ciotce i starszemu bratu. Rodzina zmuszona jest do ciągłych przeprowadzek, bo Wendy, przez różne wybryki, wciąż wyrzucana jest z kolejnych szkół. Nasza mała buntowniczka, która odkryła u siebie zdolności perswazji, trafia do nowego liceum. Tam poznaje (a jakże!) tajemniczego przystojniaka, Finna.



Brzmi ciekawie? Myślicie sobie, że zapowiada się kolejny niezły paranormal romance? Taa… Ja też tak sądziłam.



„Cały czas na mnie patrzył. To pewnie cholerny socjopata. Najgorsze, że uznałam, iż to urocze.”



Finn chodzi do tej samej szkoły, co Wendy od tygodnia. Przez ten czas para nie zamieniła ze sobą ani słowa. To nie przeszkadza jednak chłopakowi psychopatycznie gapić się na główną bohaterkę. W końcu dochodzi jednak do pierwszej rozmowy:

- Ciągle się na mnie gapisz.

- Bo przede mną stoisz.

- Ale czemu to robisz?

- Jak chcesz, to przestanę.

- Nie to powiedziałam.

Po tak pasjonującej konwersacji następuje akt II: szkolna dyskoteka. Mamy kolejną podobnie rozbudowaną dyskusję i (tamtararam!) romantyczny taniec. Jest nastrój, dobra muzyka, wyraźnie czuć chemię. Nagle przystojniaczek mówi, że poprosił Wendy do tańca bo wyglądała na zdesperowaną, więc się nad nią zlitował. Ta, roztrzęsiona i zraniona, obraża go i ucieka do domu. [Do tej pory zachowanie dziewczyny wydaje się całkiem logiczne. Ale, zważając na głęboką relację łączącą bohaterów, kiedy później przeczytałam słowa odnoszące się do tej sytuacji - „Czuwał nade mną, zadbał, bym go polubiła, a gdy się zakochałam(!!!), dopilnował, żebym wiedziała, gdzie jest moje miejsce.” – po prostu, ręce mi opadły.] Po jakimś czasie do okna jej pokoju puka Finn. Przeprasza za to, co powiedział i wyskakuje z informacją, że dziewczyna jest Tryllem (taki nowoczesny troll), została podrzucona jako niemowlę obcym ludziom, a jego zadaniem jest przyprowadzić ją do rodzinnej osady. W tym momencie, ja wyrzuciłabym faceta z domu podejrzewając go o poważną chorobę psychiczną. Ale nasza kochana Wendy przyjmuje to ze stoickim spokojem i odmawia udziału w podróży. Bo przecież upodobanie do chodzenia boso jest wystarczającym dowodem, że nie jest się człowiekiem.



Przyznaję, że (dużo) później książka się powoli rozkręca i przy końcu autorce udało się mnie nawet zaciekawić. To nie przyćmiło jednak absurdu i sztuczności sytuacji i zachowań bohaterów.



Amanda Hocking osiągnęła efekt, z jakim, myślałam, że w życiu się nie spotkam. Otóż, główna bohaterka i jednocześnie narratorka była równie irytująca i naiwna, co Bella w „Zmierzchu”. Jej idiotyczne zachowanie i peany o facecie, którego ledwo zna sprawiły, że czytając książkę, stale wywracałam oczami. Jej reakcje były dziecinne, a na domiar złego, dziewczyna każdego poznanego faceta rozpatrywała pod kątem potencjalnego chłopaka (pomimo swojej wielkiej miłości do Finna!). W wampirzej sadze, sytuację ratowało jednak lekkie pióro autorki. Tutaj, nic nie mogło pomóc.



Język jest prosty, ale budowane zdania wydają się być wymuszone i nienaturalne. Dialogi są pozbawione sensu. Wątek miłosny, co rzadko zdarza się w tego typu książkach, jest wręcz żałosny i śmieszny.



Pomysł był dobry, przyznaję. W czasie, kiedy modne były wampiry i wilkołaki, książka o trollach była ciekawą odmianą. Smaczku dodawał fakt, że ten „drugi”, ukryty świat wcale nie wydawał się taki kolorowy, jak można by się było tego spodziewać. Ciekawa koncepcja została jednak „zabita” przez wykonanie. Autorka zamiast napisać ciut dłuższą książkę, w której dostalibyśmy realne emocje dziewczyny, która znalazła się w takiej sytuacji, dała nam idiotyczną opowiastkę jakich wiele. Historia byłaby dużo ciekawsza, gdyby „wielka miłość” nie grała tutaj pierwszych skrzypiec.



„Zamieniona” to płytka i naiwna książka dla niewymagającego czytelnika. Nie zrozumcie mnie źle. Jak każdy, lubię lekkie, niezobowiązujące lektury, które pozwalają zapomnieć o codziennych problemach. Nie jestem jednak w stanie wybaczyć tej pozycji głupoty. Amanda Hocking napisała jeden z najbardziej idiotycznych paranormal romance, jakie czytałam. Po kolejne części raczej nie sięgnę, chyba, że będę skrajnie zdesperowana. Porażka! 1/6.





***

Wiem, że ostatnio się nie odzywałam, ale miałam urwanie głowy w szkole. Mam dwie zaległe książki do zrecenzowania i już dawno chciałam napisać swoje wrażenia po obejrzeniu ekranizacji „Intruza”. Niebawem dodam też stosik z prezentami urodzinowymi. :)

13 kwietnia 2013

Top10: Wymarzone prezenty książkowe

Top 10 to akcja, przy okazji której raz w tygodniu na blogu pojawiają się różnego rodzaju rankingi, dzięki którym czytelnicy mogą poznać bliżej blogera, jego zainteresowania i gusta. Jeżeli chcesz dołączyć do akcji - w każdy piątek wypatruj nowego tematu na dany tydzień.

Dziś przyszła pora na... Dziesięć wymarzonych prezentów książkowych!


Wielkimi krokami zbliżają się moje urodziny i ciągle odbieram telefony typu „Co byś chciała dostać?”, „Książki oznaczone na LC są aktualne?”. Postanowiłam więc, z myślą o rodzinie i znajomych stworzyć tego posta. Od razu uprzedzam, że zmieniałam to zestawienie już jakieś trzy razy. Trudno było mi się zdecydować tylko na 10 książek i mam nadzieję, że nie macie mi za złe, że przemycałam po kilka części serii w jednym punkcie. Pierwsze trzy pozycje, to kontynuacje książek, które zasłużyły na miano moich ulubionych. Kolejne to te, na które poluję od jakiegoś czasu. Od 4 numeru zasada „od tej, którą chcę najbardziej” przestała obowiązywać, bo miałam problem z ułożeniem ich w ten sposób.


1. Lauren Oliver „Requiem” 
Ten wybór chyba nikogo nie dziwi. Już dawno sama miałam sobie kupić ostatnią część trylogii Delirium, ale tak jakoś wyszło, że jeszcze nie stoi na mojej półce. Mam nadzieję, że już niedługo. ;)



2. Kerstin Gier „Błękit Szafiru” „Zieleń Szmaragdu”
Zakochałam się w „Czerwieni Rubinu”, więc chętnie przygarnę całą trylogię.



3. James Dashner „Próby ognia”
Kontynuacja „Więźnia labiryntu”. Jestem ciekawa, czy autor utrzyma poziom.



4. Cassandra Clare „Miasto kości”
Wydaje mi się, że jestem jedną z niewielu osób w książkowej blogosferze, która nie poznała jeszcze serii „Dary anioła”. Czas najwyższy to nadrobić, szczególnie, że niedługo ukarze się ekranizacja.


5. John Marsden „Jutro”
Już jakiś czas temu moja mama przytargała drugą część z antykwariatu, a ja wciąż nie zdobyłam pierwszej.


6. John Green „Gwiazd naszych wina”
Co prawda, obawiam się trochę, że będzie przypominać „Białą jak mleko, czerwoną jak krew”, ale kto nie ryzykuje…


7. Maggie Stiefvater „Wyścig śmierci”
Odkąd pierwszy raz przeczytałam jej opis, wiedziałam, że to książka, którą MUSZĘ przeczytać.


8. Veronica Rossi „Przez burze ognia”
Kolejna antyutopia, która zbiera same pochwały.


9. Julie Cross „Burza”
Od dawna mam ochotę na tę książkę, ale jakoś zawsze jest coś innego do kupienia… 


  10. Veronica Roth „Niezgodna” „Zbuntowana”
Pozytywne recenzje mówią same za siebie.


Chciałam tu jeszcze przemycić „Dwukrotną śmierć Daniela Hayesa” Markusa Sakey’a i „John ginie na końcu” Davida Wonga, czyli dwa tytuły które zaintrygowały mnie opisami, ale nie mogłam się zdecydować, co wyrzucić z rankingu, więc tak już zostało. Pozostałe książki, które chciałabym dostać możecie zobaczyć na mojej półce na LC.

Widzicie coś dla siebie? A może polecacie coś innego?

7 kwietnia 2013

Jacek Getner „Pan Przypadek i Trzynastka”



Jacek Przypadek to trzydziestoletni kawaler, który całe swoje dnie spędza na, trwających już ładne kilka lat, przygotowaniach do maratonu i spotkaniach z pięknymi kobietami. Ku rozpaczy ojca rzucił studia prawnicze. Nie zamierza też ulec namowom matki, by wziąć ślub z uroczą Marzeną. Kiedy jednak o pomoc prosi go pani Irmina Bamber, nie ma serca jej odmówić. Starszej już kobiecie skradziono bowiem cenne obrazy, a policja winą za czyn obarczyła jej wnuka. Jacek postanawia rozwiązać kryminalną zagadkę i tym samym rozpoczyna swoją amatorsko detektywistyczną karierę.

„Pan Przypadek i Trzynastka” to opowieść otwierająca cykl czternastu książek poświęconych przygodom Jacka. Składa się ona z trzech powiązanych ze sobą opowiadań, z których każde poświęcone jest innej zagadce. Mamy więc problem skradzionych obrazów, poszukiwania skarbu i kłopot samego pana Fredro.

Co prawda, głównemu bohaterowi daleko do opisu z okładki: ”Jacek Przypadek łączy w sobie przenikliwość Sherlocka Holmesa z łobuzerskim wdziękiem porucznika Borewicza i irytującym charakterem doktora House'a”. Jednak jest to postać zdecydowanie godna uwagi. Ekscentryczny ,inteligentny, sprytny, pewny siebie i zabawny Jacek od razu budzi sympatię czytelnika. Jest bystry i zauważa rzeczy, które zazwyczaj innym umykają. Uparcie twierdzi, że "(...) ludzie są banalnie przewidywalni".

Jedną z ciekawszych osób jest również Błażej. Najlepszy przyjaciel Jacka i przekonany o swoim zwierzęcym magnetyzmie Młody Bóg Seksu. To postać która wyszła autorowi najlepiej. Jego przerysowany narcyzm i zabawne teksty od razu wywołują uśmiech na twarzy odbiorcy.

Poznamy też policjanta Łosia, który uparcie próbuje pokrzyżować plany Przypadka i kobietę, która za punkt ambicji wzięła sobie uwiedzenie detektywa.

Poprzedniej książce autora, „Dajciemi jednego z was”, recenzenci wytykali mnóstwo literówek. Jak widać, Jacek Gertner wziął sobie te uwagi do serca. Zmiana wydawnictwa wyszła mu na dobre i w najnowszej książce trudno doszukać się podobnych błędów.

„Pan Przypadek i Trzynastka” to lekka, zabawna książka na leniwe popołudnia. Idealna dla miłośników kryminalnych zagadek lub osób, które po prostu chcą się trochę pośmiać. Jest obietnicą naprawdę dobrej polskiej serii. Nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na kolejne części. Moja ocena: 4/6.

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję autorowi.

2 kwietnia 2013

Stephenie Meyer „Intruz”



Nazwisko Stephenie Meyer budzi wiele emocji. Pisarka, kojarzona głównie z sagą „Zmierzch”, ma równie wielkie grono przeciwników, co fanów. Ja sama widząc książkę jej autorstwa skrzywiłam się tylko i pomyślałam „Tylko nie znowu marmurowy Edziu!”. „Intruz” zbierał jednak ogrom pozytywnych recenzji, moja koleżanka wychwalała, więc postanowiłam przekonać się na własnej skórze. Na ekrany kin wchodzi jego ekranizacja i pamiętając, co reżyser zrobił z poprzednimi książkami autorki, postanowiłam, że tym razem najpierw ją przeczytam.

Pamiętacie filmy o obcych atakujących Ziemię? Dziwne zielone ludki robiące z ludzi niewolników, porywanie krów, wielkie koła na polach zboża, latające spodki i śluzowate potwory. Kręcicie teraz głową ze śmiechem, co? Ale co, jeśli te bajki dla dorosłych miałyby być prawdą? Może to rzeczywiście nie ludzie podbiją kosmos.

Ziemia została opanowana przez dusze. Najeźdźcy są sprytni. Atakują umysł żywiciela i sterują jego ciałem. Zanim ludzie zorientowali się w sytuacji, było już za późno. Teraz została już tylko garstka rebeliantów, walczących o przetrwanie. Jednym z nich jest Melanie. Dziewczyna zostaje jednak złapana przez wrogów i zasiedlona przez Wagabundę. To już dziewiąta planeta intruza, więc jako doświadczona dusza, został wybrany, by dowiedzieć się, gdzie znajdują się pozostali buntownicy. Nie wszystko idzie jednak po myśli Wandy. Gdy budzi się w nowym ciele, odkrywa bowiem ze zdziwieniem, że nie jest tam sama. Mel wciąż żyje i w dodatku do niej mówi! Dziewczyna podsyła Wagabundzie kolejne wspomnienia ukochanego Jareda i sprawia, że ta zaczyna sama gubić się w swoich emocjach. Wanda i Melanie razem wyruszają na poszukiwania chłopaka, którego kochają.

„Kto wie, czy na tej planecie każda radość nie musiała być okupiona taką samą ilością bólu, jak gdyby istniała jakaś tajemna waga, której szale zawsze były równe.”

Początkowo nie byłam zachwycona książką. Pamiętam, jak dzwoniłam do alice i mówiłam: „Słuchaj, te całe dusze są takimi srebrnymi robakami. Bez żywiciela są bezbronne, nie mogą nic zrobić. Przyjmują funkcje organizmu, który opanowują. Ale to jeszcze nic! Wyobraź sobie, że przemieszczają się między planetami w takich kapsułach, bo żywe organizmy za krótko żyją. Tam na miejscu, inna dusza musi je wsadzić do żywiciela, żeby nie umarły. Więc na planecie kwiatków kwiatek nr 1 wyciąga skalpelem z kwiatka nr 2 duszę i wsadza ją do kapsuły. Nie mając nawet palców! Ale to jeszcze nic! Jakimś cudem ta kapsuła leci w kosmos i dociera do planety wodorostów. Tam wodorost nr 1, który nie mówi, nie widzi, ani nie słyszy, otwiera kapsułę (też bez palców) i podobnie przy pomocy ostrych narzędzi wsadza oślizgłego srebrnego robaczka do wodorostu nr 2. Super, nie?”. To wszystko jednak przez to, że odpowiedzi na większość pytań poznajemy dopiero na końcu. Trzeba więc przeboleć absurdalny początek.

„Intruz” pozytywnie mnie zaskoczył. Okazało się, że Stephenie Meyer potrafi napisać naprawdę dobrą książkę. Mamy tutaj bardziej rozbudowane postacie, ciekawą fabułę, a co najważniejsze, to nie miłość gra tutaj pierwsze skrzypce. Oczywiście autorka nie pozbyła się całkowicie swojego zamiłowania do dziwnych rzeczy. Świecące oczy ludzi zasiedlonych przez dusze, sam wygląd pasożytów, opowieści o innych planetach, dwie osoby w jednym ciele. To wszystko jednak nie jest tak uciążliwe jak peany Edwarda w „Zmierzchu”.

Jak już wspomniałam przy opinii o naszych wampirzych gołąbeczkach, autorka ma niezwykły talent wciągania w fabułę książki. Jej lekkie pióro sprawia, że nawet nie dostrzegamy, kiedy mijają kolejne godziny. W połączeniu z niezwykłym pomysłem dostaliśmy niezły thriller sci-fi.

„Miłość ludzka była trochę nieobliczalna, nie rządziła się wyraźnymi regułami (...). A może po prostu pod jakimś względem była lepsza? Skoro ludzie potrafili tak zapalczywie nienawidzić, widocznie umieli też kochać mocniej, żywiej i płomienniej? Nie rozumiałam, czemu tak rozpaczliwie pragnę tej miłości. Wiedziałam tylko, że była warta całego ryzyka i wszystkich cierpień, jakimi ją okupiłam. Była jeszcze wspanialsza, niż myślałam. Była wszystkim".”

Dużym atutem książki są bohaterowie. Mamy Mel uwięzioną we własnym ciele i tęskniącą za swoimi bliskimi. Wanda zagubiła się w nowej sytuacji. Jest zdruzgotana okrucieństwem ludzi i jednocześnie zrozpaczona tym, że osoby na których jej zależy widzą w niej wroga. Nie zabrakło nam oczywiście facetów. Jared jest rozdarty pomiędzy chęcią zabicia pasożyta, a miłością do ciała, w którym się znajduje. Ian (mój ulubiony) dostrzega w Wandzie dobrego człowieka. Z tego wszystkiego tworzy się taki trójkącik z plusem (skoro Mel nie ma własnego ciała to ciężko jest ją policzyć). Czytelnikowi trudno jest kogokolwiek z nich nie polubić. Z jednej strony trudno nie współczuć Mel i Jaredowi. Z drugiej jednak dobroć i altruizm Wandy są urzekające.

Na uwagę zasługują również postacie drugoplanowe. Uroczy Jamie, ekscentryczny Jeb, czy irytująca Łowczyni. Każdy jest dopracowany.

„Intruz” to książka skierowana do starszego grona odbiorców niż „Zmierzch”. Stephenie Meyer pokazała, że stać ją na więcej! Nietuzinkowa, świeża opowieść o człowieczeństwie, trudnych wyborach, miłości (a jakże). Zaskakuje i wciąga. To 550 stron niesamowitej przygody. 5/6.