Strefa
to spory obszar zamieszkiwany przez grupę nastoletnich chłopców otoczony
ogromnym Labiryntem, do którego prowadzą cztery betonowe Wrota. W dzień
Labirynt jest otwarty i Streferzy przebywają jego korytarze w poszukiwaniu
wyjścia. Każdego wieczoru wszystkie Wrota są zamykane, a Labirynt przemierzają
krwiożercze kreatury – Bóldożercy. Kiedy, jak co miesiąc, w Pudle (czyli
długiej, ciemnej i zimnej windzie) do Strefy dostarczony zostaje nowy
mieszkaniec nie budzi to żadnych podejrzeń jej mieszkańców. Chłopak, podobnie
jak inni wcześniej, nie pamięta nic oprócz własnego imienia – Thomas. Jednak od
razu staje się jasne, że nie jest on taki jak wszyscy. Nie płacze po kątach i
nie robi w portki ze strachu. Dręczy go dziwne przeczucie, że już tu był. Mało
tego. Zaczyna uważać Labirynt za swój dom. W dodatku Thomas twierdzi, że musi
zostać Zwiadowcą, mimo że nie do końca wie co to oznacza. Kiedy, dzień po jego
przybyciu, w Pudle po raz pierwszy do Strefy przybywa dziewczyna chłopcy
zaczynają rozumieć, że nic już nie będzie takie same. Porządek zostaje
zburzony. Czasu jest coraz mniej. Chłopcy będą musieli rozwiązać mroczne
tajemnice Labiryntu. Thomas i dziewczyna wydają się być do nich kluczem. Czy
uda im się znaleźć wyjście? I czy będą mieli do czego wracać?
„Więzień
Labiryntu” wciąga od pierwszej strony. Tej książki się nie czyta. Ją się
pochłania. Na okładce dumnie widnieje napis:
„Więzień Labiryntu to pierwszy tom
bestsellerowej trylogii porównywanej do Igrzysk
Śmierci czy serii Gone. Dla
wielu czytelników jest to najlepsza trylogia od czasu Igrzysk Śmierci Suzanne Collins."
Ostatnio
wiele książek jest porównywanych do Igrzysk Śmierci. Mnie osobiście zazwyczaj,
jak widać, to przekonuje. Ale oczywiście w takich przypadkach mam co do nich duże
oczekiwania. I znów, podobnie jak Delirium, Więzień Labiryntu mnie nie zawiódł.
Jest tajemniczy, niepokojący i zaskakujący. Bohaterowie są ciekawi, Labirynt
przeraża, a czytając wciąż zastanawiasz się o co w tym wszystkim chodzi. Na
początku irytował mnie język Streferów. Słowa typu: smrodas, klump, sztamak,
świeżuch, czy purwa wydawały mi się lekką przesadą. Po pewnym czasie się przyzwyczaiłam
i przestałam zwracać na nie uwagę. Jednak z perspektywy czasu myślę, że był to
przemyślany zabieg. Czytelnik czuje się jak Thomas – nie do końca rozumie, co
oni mówią i przez to jest zagubiony. Przeszkadzały mi również Bóldożercy. Rozumiem
wszystko, ale pół krowa – pół robot to lekkie przegięcie. Oprócz tego książka
jest świetna. Napięcie, niespodziewane zwroty akcji. Coś takiego lubię. Mam
spore obawy przed drugą częścią. James Dashner postawił sobie poprzeczkę wysoko
i boję się, że Próby Ognia mnie rozczarują. Ale póki co daję 5.5/6 i polecam
fanom Igrzysk Śmierci, Gone i nie tylko.
Chyba nie zabiorę się za tę ksiązkę, nie za bardzo w moim typie ;)
OdpowiedzUsuńRecenzja "Kosogłosa" pojawi się koło weekendu, także wyczekuj jej! Oby spodobał mi się tak jak reszcie osób, które czytały :3
Książkę mam w planach - w końcu jestem fanem i Gone, i Igrzysk śmierci :D
OdpowiedzUsuńksiążka w planach, nawet wpisana na moją "listę życzeń", więc kiedyś z pewnością przeczytam :)
OdpowiedzUsuńChyba nie moja bajka ;) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńUwielbiam tę historię, a zwłaszcza jednego bohatera... <3
OdpowiedzUsuńWidziałam już kilka pozytywnych recenzji tej książki, dlatego nie mogę się doczekać, aż ją dorwę w swoje łapki ;)
OdpowiedzUsuńMnie troszeczkę irytują porównania książek do innych, bo książki i autorzy powinni się bronić sami, ale z drugiej strony, kilku książek bym nie przeczytała, gdyby nie te porównania. I bym bardzo żałowała.
Pozdrawiam.