4 lipca 2012

James Dashner „Więzień labiryntu”



Strefa to spory obszar zamieszkiwany przez grupę nastoletnich chłopców otoczony ogromnym Labiryntem, do którego prowadzą cztery betonowe Wrota. W dzień Labirynt jest otwarty i Streferzy przebywają jego korytarze w poszukiwaniu wyjścia. Każdego wieczoru wszystkie Wrota są zamykane, a Labirynt przemierzają krwiożercze kreatury – Bóldożercy. Kiedy, jak co miesiąc, w Pudle (czyli długiej, ciemnej i zimnej windzie) do Strefy dostarczony zostaje nowy mieszkaniec nie budzi to żadnych podejrzeń jej mieszkańców. Chłopak, podobnie jak inni wcześniej, nie pamięta nic oprócz własnego imienia – Thomas. Jednak od razu staje się jasne, że nie jest on taki jak wszyscy. Nie płacze po kątach i nie robi w portki ze strachu. Dręczy go dziwne przeczucie, że już tu był. Mało tego. Zaczyna uważać Labirynt za swój dom. W dodatku Thomas twierdzi, że musi zostać Zwiadowcą, mimo że nie do końca wie co to oznacza. Kiedy, dzień po jego przybyciu, w Pudle po raz pierwszy do Strefy przybywa dziewczyna chłopcy zaczynają rozumieć, że nic już nie będzie takie same. Porządek zostaje zburzony. Czasu jest coraz mniej. Chłopcy będą musieli rozwiązać mroczne tajemnice Labiryntu. Thomas i dziewczyna wydają się być do nich kluczem. Czy uda im się znaleźć wyjście? I czy będą mieli do czego wracać?





„Więzień Labiryntu” wciąga od pierwszej strony. Tej książki się nie czyta. Ją się pochłania. Na okładce dumnie widnieje napis:


Więzień Labiryntu to pierwszy tom bestsellerowej trylogii porównywanej do Igrzysk Śmierci czy serii Gone. Dla wielu czytelników jest to najlepsza trylogia od czasu Igrzysk Śmierci Suzanne Collins."

Ostatnio wiele książek jest porównywanych do Igrzysk Śmierci. Mnie osobiście zazwyczaj, jak widać, to przekonuje. Ale oczywiście w takich przypadkach mam co do nich duże oczekiwania. I znów, podobnie jak Delirium, Więzień Labiryntu mnie nie zawiódł. Jest tajemniczy, niepokojący i zaskakujący. Bohaterowie są ciekawi, Labirynt przeraża, a czytając wciąż zastanawiasz się o co w tym wszystkim chodzi. Na początku irytował mnie język Streferów. Słowa typu: smrodas, klump, sztamak, świeżuch, czy purwa wydawały mi się lekką przesadą. Po pewnym czasie się przyzwyczaiłam i przestałam zwracać na nie uwagę. Jednak z perspektywy czasu myślę, że był to przemyślany zabieg. Czytelnik czuje się jak Thomas – nie do końca rozumie, co oni mówią i przez to jest zagubiony. Przeszkadzały mi również Bóldożercy. Rozumiem wszystko, ale pół krowa – pół robot to lekkie przegięcie. Oprócz tego książka jest świetna. Napięcie, niespodziewane zwroty akcji. Coś takiego lubię. Mam spore obawy przed drugą częścią. James Dashner postawił sobie poprzeczkę wysoko i boję się, że Próby Ognia mnie rozczarują. Ale póki co daję 5.5/6 i polecam fanom Igrzysk Śmierci, Gone i nie tylko.

6 komentarzy:

  1. Chyba nie zabiorę się za tę ksiązkę, nie za bardzo w moim typie ;)

    Recenzja "Kosogłosa" pojawi się koło weekendu, także wyczekuj jej! Oby spodobał mi się tak jak reszcie osób, które czytały :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Książkę mam w planach - w końcu jestem fanem i Gone, i Igrzysk śmierci :D

    OdpowiedzUsuń
  3. książka w planach, nawet wpisana na moją "listę życzeń", więc kiedyś z pewnością przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Chyba nie moja bajka ;) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam tę historię, a zwłaszcza jednego bohatera... <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Widziałam już kilka pozytywnych recenzji tej książki, dlatego nie mogę się doczekać, aż ją dorwę w swoje łapki ;)
    Mnie troszeczkę irytują porównania książek do innych, bo książki i autorzy powinni się bronić sami, ale z drugiej strony, kilku książek bym nie przeczytała, gdyby nie te porównania. I bym bardzo żałowała.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń