Oliwer Barrett IV to młody,
bogaty i pochodzący z dobrego domu student prawa. Odnosi sukcesy zarówno w
dziedzinie nauki, jak i sportu. Ma złe stosunki z ojcem, uważając go za
drętwego i unikając spotkań z nim. Chłopak uwielbia imprezować i zdobywać coraz
to nowe dziewczyny. Wszystko się zmienia kiedy poznaje Jennifer, kompletne
przeciwieństwo siebie. Jenny studiuje w Radcliffe, jest niezwykle inteligentna
i otwarta, ale niestety pochodzi z ubogiej rodziny. Kiedy Oliwer oświadcza
rodzicom, że para zamierza wziąć ślub, ojciec nie potrafi się z tym pogodzić. Urażony
młody student zostaje wydziedziczony. Nie niszczy to jednak planów kochanków. Młodzi
pobierają się. Oliwer dalej studiuje prawo, a Jenny zarabia na ich utrzymanie.
Ledwo wiążą koniec z końcem. Kiedy jednak w końcu chłopak dostaje dobrze płatną
posadę w kancelarii prawnej wydaje się, że nic nie może już przeszkodzić ich
szczęściu. Jednak sielanka nie trwa długo. Spada na nich wiadomość, po której
nic już nie będzie takie same.
„Kto kocha nie potrzebuje nigdy mówić: przepraszam.”
Sięgnęłam po tę książkę, pragnąc zrozumieć
czym ludzie się tak zachwycają. Uznałam, że to
i tak nie jest jakaś ekstremalnie długa lektura (ok. 100 stron), więc
warto zaryzykować. Spodziewałam się opowieści o „wielkim, pięknym uczuciu,
które dogłębnie mnie wzruszy”. I wiecie co? Zawiodłam się. Historia jest
banalna i nudna. Gdyby była dłuższa nie dotrwałabym do końca. Jedynym, co mnie
przy niej trzymało, była relacja Oliwera z ojcem. Oprócz tego postaci są bez
charakteru. Gdybym miała opisać Jennifer, to wiedziałabym tylko, że miała ładne
nogi i oczy. Wiem, że powstała ekranizacja powieści i może kiedyś „z braku laku”
ją obejrzę, ale jakoś mnie do tego nie ciągnie. Polecam raczej obejrzeć „Szkołę
uczuć” (książki nie czytałam) o podobnej tematyce. Jest dużo lepsza od „Love
story”. Generalnie, lektura nie należy do najgorszych, jakie czytałam i jeżeli
ktoś nie ma nic pod ręką, a jest skrajnie zdesperowany, to nie będzie strasznie
zawiedziony. Po prostu nie należy się spodziewać wiele. Ot, takie sobie
czytadło. „Szału nie ma”, jakby to powiedziała moja przyjaciółka. Daję 3/6.
zdecydowanie nie dla mnie
OdpowiedzUsuńzatem lekturę sobie daruję
Przyznaję, że to chyba najsłabsza z książek Segala. Znacznie bardziej polecam jego : Ostatni akord, Absolwentów czy Nagrody ;) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNa razie mam w planach "Doktorów". Mam nadzieję, że tym razem się nie zawiodę.
UsuńKsiążki wprawdzie nie czytałam, ale kiedyś oglądałam film na jej podstawie. I Tutaj też nie było szału, bo po prostu na nim zasnęłam... :)
OdpowiedzUsuńJeżeli jest taki jak książka to wcale się nie dziwię. ;)
UsuńJeżeli to jest gorsze od Szkoły uczyć, to ja podziękuję, bo filmu nie mogłam znieść, a do pana Sparksa mnie nie ciągnie. Łeee ;)
OdpowiedzUsuńFilm zaczęłam kiedyś oglądać, jednak mnie nie zachwycił. Więc po ksiązkę tymbardziej nie sięgnę!
OdpowiedzUsuń