"Katastrofy spadają bez
uprzedzenia, gdy zajmują nas sprawy codziennego życia."
Życie Hallie, już i tak
wystarczająco skomplikowane, wali się w jednym momencie. Kobieta dostaje list
od matki i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że zginęła ona przed
laty w pożarze. Z listu, Hallie dowiaduje się jednak, że to co od zawsze
wmawiał jej ukochany tatuś to same kłamstwa. W rzeczywistości żadnego pożaru
nie było. Ojciec uprowadził ją, jako kilkuletnie dziecko, z domu, zmienił ich
nazwisko i ukrywał przed żoną przez te wszystkie lata. Niestety, spotkanie z
rodzicielką nie jest już możliwe. Zmarła ona kilka dni po nadaniu listu. Hallie
poszukuje odpowiedzi u ojca. Jak wiele można się jednak dowiedzieć od osoby,
która od dawna jest chora na Alzhaimera? „Musiałem ratować moją córeczkę.”- to
ostatnie, co udaje się wyciągnąć Hallie od taty przed jego śmiercią. Przez te
kilka słów kobieta postanawia, że za wszelką cenę pozna prawdę. Musi dowiedzieć
się, dlaczego człowiek, któremu bezgranicznie ufała, tak mocno skrzywdził dwie
najważniejsze kobiety w jego życiu. Jedzie więc na wyspę, na której mieszkała
jej matka. Wraca do rodzinnego domu.
Grand Manitou nie jest jednak
zwykłym miejscem. Telefony komórkowe tracą tam zasięg, ludzie zastąpili
samochody powozami konnymi. Poza sezonem letnim wyspa staje się odludziem. W
tej scenerii Hallie będzie musiała odnaleźć prawdę, której być może nie powinna
była poznać. Będzie musiała zmierzyć się z duchami przeszłości i sekretami
skrywanymi przez jej rodzinę od pokoleń…
„Duchy przeszłości” to powieść
gotycka i jednocześnie pierwsza moja książka z tego gatunku. Miejsce wydaje się
być wymarzone dla takich wydarzeń. Stary ogromny i nawiedzony dom, opustoszała
tajemnicza wyspa. Mamy tutaj mroczny klimat, dziwne zjawiska, sekrety rodzinne.
Wydawałoby się, że książka będzie strzałem w dziesiątkę. I początkowo
rzeczywiście tak jest. Z każdą kolejną stroną rośnie napięcie i ciekawość
czytelnika. Autorka powoli dawkuje strach stawiając główną bohaterkę w coraz to
bardziej nietypowych sytuacjach. Dziwne odbicie w lustrze, przywidzenia,
niezwykłe fotografie. To wszystko sprawiło, że sama zaczęłam wypatrywać za
oknem dziewczynki w białej sukience, ze wstążkami we włosach. Oczywiście
zupełnie trafiona jest tutaj pierwszoosobowa narracja, która doskonale sprawdza
się w takich sytuacjach. Styl autorki jest barwny i działający na wyobraźnię.
„Kurczę, jak powieść grozy –
oznajmił mój były mąż. – Wielki stary dwór na wyspie w szponach brzydkiej
pogody, nierozwiązana sprawa morderstwa, tajemnicze spotkania z duchami i
nieprzyjemnymi tubylcami, nawet upiorna stara pokojówka.”
W tym miejscu muszę wspomnieć, że
należę do osób, które bardzo łatwo jest przestraszyć. Wystarczy melodia
zapowiadająca coś przerażającego w czasie oglądania horroru, a ja już zatykam
ręką oczy i przytulam się do osoby siedzącej najbliżej mnie, ku ogromnemu
rozbawieniu moich znajomych. Dlatego wystarczyłoby mi, że napięcie utrzyma się
do końca książki na takim samym poziomie, jak początkowo, a uznałabym ją za
dobrą powieść grozy. Niestety jednak, po zachęcającym początku i niepokojącym
przebiegu wydarzeń, Wendy Webb kończy historię w marnym stylu. Spodziewałam się
czegoś strasznego, wstrząsającego lub przynajmniej poruszającego. A co
dostałam? Całkiem przewidywalne i banalne zakończenie rodem z amerykańskich
filmów. Sprawiło to wrażenie, jakby autorka nad całą książką pracowała bardzo
długo, a potem nagle kilka ostatnich rozdziałów napisała „na kolanie”, w
pośpiechu.
Momentami bardzo denerwowało mnie
zachowanie Hallie. O ile jeszcze to, że gdy na początku zaczęły dziać się
dziwne rzeczy, ona nie uciekła z wyspy, można było wytłumaczyć jej chęcią
poznania prawdy, o tyle potem jej reakcje stały się mocno nienaturalne. Wyobraźcie
sobie, że w Waszym domu szaleje duch i Wy o tym wiecie. Nie nocujecie tam, żeby
uniknąć ryzyka narażenia się na jego gniew. Do tej pory logiczne, prawda? A
teraz pomyślcie, że nazajutrz wracacie do tego domu zupełnie sami, jak gdyby
nigdy nic, upierając się nawet, że nie chcecie, aby ktokolwiek Wam towarzyszył.
Nawet w horrorach tak nie robią!!! Czysty absurd. Do tego ten wątek miłosny. W
żadnym wypadku nie przeszkadzał mi tam romans, ale deklarować sobie miłość po
paru dniach znajomości?
„Duchy przeszłości” nazwałabym
sagą rodzinną z dreszczykiem. Po tej książce nie należy się spodziewać wielkich
emocji, czy niesamowitej historii o duchach. Bardziej jest to opowieść o
niezwykłych dziejach pewnej rodziny. Daję 4/6.
Kupiłam tę książkę jakiś czas temu, ale wybierając ją nie liczyłam na powieść grozy, a raczej na lekko tajemniczą historię, przy której miło spędzę wieczór i mam nadzieję, że tak się stanie :)
OdpowiedzUsuńMiałam okazję czytać tę książkę. Nawet ją zrecenzowałam na moim blogu już dość dawno temu. I nie powiem. Podobała mi się :)
OdpowiedzUsuńJakoś tak mam mieszane uczucia. Za bardzo naciągana ta historia. Lubię kiedy takie powieści z dreszczykiem są jednocześnie życiowo prawdopodobne, bo to przeraża najbardziej, kiedy nie wiemy, czy to fikcja, czy może jednak autor czerpał z prawdziwych źródeł. Nie wiem czy sięgnę po tę książkę, nie jestem zbyt pozytywnie nastawiona
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś, gdy będę miała chwilę lub dwie, to sięgnę po te Duchy, ale nie jest to mój priorytet - przyznaję.
OdpowiedzUsuńNareszcie recenzja. Oj tak oglądanie horrorów z Tobą jest na prawdę zabawne :*. A książkę pewnie od Ciebie pożyczę.
OdpowiedzUsuńTo znowu ja;) Zapraszam do udziału w zabawie Liebster Blog, do której Cię wytypowałam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Brzmi ciekawie, może kiedyś przeczytam ... :)
OdpowiedzUsuń