6 listopada 2012

Wendy Webb „Duchy przeszłości”



"Katastrofy spadają bez uprzedzenia, gdy zajmują nas sprawy codziennego życia."

Życie Hallie, już i tak wystarczająco skomplikowane, wali się w jednym momencie. Kobieta dostaje list od matki i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że zginęła ona przed laty w pożarze. Z listu, Hallie dowiaduje się jednak, że to co od zawsze wmawiał jej ukochany tatuś to same kłamstwa. W rzeczywistości żadnego pożaru nie było. Ojciec uprowadził ją, jako kilkuletnie dziecko, z domu, zmienił ich nazwisko i ukrywał przed żoną przez te wszystkie lata. Niestety, spotkanie z rodzicielką nie jest już możliwe. Zmarła ona kilka dni po nadaniu listu. Hallie poszukuje odpowiedzi u ojca. Jak wiele można się jednak dowiedzieć od osoby, która od dawna jest chora na Alzhaimera? „Musiałem ratować moją córeczkę.”- to ostatnie, co udaje się wyciągnąć Hallie od taty przed jego śmiercią. Przez te kilka słów kobieta postanawia, że za wszelką cenę pozna prawdę. Musi dowiedzieć się, dlaczego człowiek, któremu bezgranicznie ufała, tak mocno skrzywdził dwie najważniejsze kobiety w jego życiu. Jedzie więc na wyspę, na której mieszkała jej matka. Wraca do rodzinnego domu.
Grand Manitou nie jest jednak zwykłym miejscem. Telefony komórkowe tracą tam zasięg, ludzie zastąpili samochody powozami konnymi. Poza sezonem letnim wyspa staje się odludziem. W tej scenerii Hallie będzie musiała odnaleźć prawdę, której być może nie powinna była poznać. Będzie musiała zmierzyć się z duchami przeszłości i sekretami skrywanymi przez jej rodzinę od pokoleń…

„Duchy przeszłości” to powieść gotycka i jednocześnie pierwsza moja książka z tego gatunku. Miejsce wydaje się być wymarzone dla takich wydarzeń. Stary ogromny i nawiedzony dom, opustoszała tajemnicza wyspa. Mamy tutaj mroczny klimat, dziwne zjawiska, sekrety rodzinne. Wydawałoby się, że książka będzie strzałem w dziesiątkę. I początkowo rzeczywiście tak jest. Z każdą kolejną stroną rośnie napięcie i ciekawość czytelnika. Autorka powoli dawkuje strach stawiając główną bohaterkę w coraz to bardziej nietypowych sytuacjach. Dziwne odbicie w lustrze, przywidzenia, niezwykłe fotografie. To wszystko sprawiło, że sama zaczęłam wypatrywać za oknem dziewczynki w białej sukience, ze wstążkami we włosach. Oczywiście zupełnie trafiona jest tutaj pierwszoosobowa narracja, która doskonale sprawdza się w takich sytuacjach. Styl autorki jest barwny i działający na wyobraźnię.

„Kurczę, jak powieść grozy – oznajmił mój były mąż. – Wielki stary dwór na wyspie w szponach brzydkiej pogody, nierozwiązana sprawa morderstwa, tajemnicze spotkania z duchami i nieprzyjemnymi tubylcami, nawet upiorna stara pokojówka.”

W tym miejscu muszę wspomnieć, że należę do osób, które bardzo łatwo jest przestraszyć. Wystarczy melodia zapowiadająca coś przerażającego w czasie oglądania horroru, a ja już zatykam ręką oczy i przytulam się do osoby siedzącej najbliżej mnie, ku ogromnemu rozbawieniu moich znajomych. Dlatego wystarczyłoby mi, że napięcie utrzyma się do końca książki na takim samym poziomie, jak początkowo, a uznałabym ją za dobrą powieść grozy. Niestety jednak, po zachęcającym początku i niepokojącym przebiegu wydarzeń, Wendy Webb kończy historię w marnym stylu. Spodziewałam się czegoś strasznego, wstrząsającego lub przynajmniej poruszającego. A co dostałam? Całkiem przewidywalne i banalne zakończenie rodem z amerykańskich filmów. Sprawiło to wrażenie, jakby autorka nad całą książką pracowała bardzo długo, a potem nagle kilka ostatnich rozdziałów napisała „na kolanie”, w pośpiechu.

Momentami bardzo denerwowało mnie zachowanie Hallie. O ile jeszcze to, że gdy na początku zaczęły dziać się dziwne rzeczy, ona nie uciekła z wyspy, można było wytłumaczyć jej chęcią poznania prawdy, o tyle potem jej reakcje stały się mocno nienaturalne. Wyobraźcie sobie, że w Waszym domu szaleje duch i Wy o tym wiecie. Nie nocujecie tam, żeby uniknąć ryzyka narażenia się na jego gniew. Do tej pory logiczne, prawda? A teraz pomyślcie, że nazajutrz wracacie do tego domu zupełnie sami, jak gdyby nigdy nic, upierając się nawet, że nie chcecie, aby ktokolwiek Wam towarzyszył. Nawet w horrorach tak nie robią!!! Czysty absurd. Do tego ten wątek miłosny. W żadnym wypadku nie przeszkadzał mi tam romans, ale deklarować sobie miłość po paru dniach znajomości?

„Duchy przeszłości” nazwałabym sagą rodzinną z dreszczykiem. Po tej książce nie należy się spodziewać wielkich emocji, czy niesamowitej historii o duchach. Bardziej jest to opowieść o niezwykłych dziejach pewnej rodziny. Daję 4/6.

7 komentarzy:

  1. Kupiłam tę książkę jakiś czas temu, ale wybierając ją nie liczyłam na powieść grozy, a raczej na lekko tajemniczą historię, przy której miło spędzę wieczór i mam nadzieję, że tak się stanie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałam okazję czytać tę książkę. Nawet ją zrecenzowałam na moim blogu już dość dawno temu. I nie powiem. Podobała mi się :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakoś tak mam mieszane uczucia. Za bardzo naciągana ta historia. Lubię kiedy takie powieści z dreszczykiem są jednocześnie życiowo prawdopodobne, bo to przeraża najbardziej, kiedy nie wiemy, czy to fikcja, czy może jednak autor czerpał z prawdziwych źródeł. Nie wiem czy sięgnę po tę książkę, nie jestem zbyt pozytywnie nastawiona

    OdpowiedzUsuń
  4. Może kiedyś, gdy będę miała chwilę lub dwie, to sięgnę po te Duchy, ale nie jest to mój priorytet - przyznaję.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nareszcie recenzja. Oj tak oglądanie horrorów z Tobą jest na prawdę zabawne :*. A książkę pewnie od Ciebie pożyczę.

    OdpowiedzUsuń
  6. To znowu ja;) Zapraszam do udziału w zabawie Liebster Blog, do której Cię wytypowałam.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Brzmi ciekawie, może kiedyś przeczytam ... :)

    OdpowiedzUsuń