W
Imardinie największe wpływy posiadają magowie. W slumsach brudne dzieci
umierają z głodu, a przestępczość podziemna kwitnie. W bogatszych dzielnicach
ludzie opływają w luksusy. Mają własną służbę, a ich największym pragnieniem
jest posiadanie potomka z talentem magicznym. Mieszkańcy slumsów nawet nie mają
co o tym marzyć. Sprawdzane są tylko zdolności dzieci z Domów. Zresztą, nie ma
co oczekiwać, żeby jakieś obdartusy mogły zostać magami. To by był dopiero
mezalians! Jednak pewnego dnia, w czasie corocznego oczyszczania miasta z
żebraków i włóczęgów kamień rzucony przez wściekłą dziewczynę przebija się
przez magiczną barierę, stworzoną przez magów, i dosięga jednego z nich. To nie
powinno się stać. Zwykły kamień nie mógł złamać zabezpieczeń. Chyba, że… Chyba,
że ta brudna, wychudzona dziewczyna posiada tak wielki talent magiczny, że sam
się uwolnił. A to oznacza tylko jedno. Nieuczona, potężna magiczka zagraża
miastu i sobie. Jeżeli szybko nie znajdzie się w rękach magów może dojść do
tragedii. Jednak Sonea, bo tak ma na imię poszukiwana, ani myśli dobrowolnie
zgłaszać się do Gildii Magów. Od dziecka żyła w przekonaniu, że na świecie nie
istnieją bardziej bezlitosne istoty od nich i jest pewna, że jeśli da się im złapać,
czeka ją śmierć. Z pomocą przyjaciół ukrywa się przed swoimi oprawcami. Jej moc
jednak wciąż wzrasta, a ona ma coraz większe problemy z jej kontrolowaniem.
Magowie depczą jej po piętach, a ona zaciąga coraz to kolejne przysługi
poszukując nowych kryjówek. Czy magowie odnajdą dziewczynę zanim ucierpią
niewinne osoby? A może Sonea sama zapanuje nad swoją mocą?
„Gildia
Magów” to pierwsza część Trylogii Czarnego Maga. Już dawno słyszałam o tej
serii, więc kiedy pierwszy raz odwiedziłam swoją nową bibliotekę i odkryłam w
jej zasobach wszystkie trzy tomy, od razu pożyczyłam pierwszy z nich. (Niestety,
na razie na kartę koleżanki. Prawo do swojej zdobędę dopiero we wrześniu, wraz
z nową legitymacją. ;D ) Początkowo czytanie szło mi strasznie opornie. Po
pokonaniu paru pierwszych rozdziałów byłam przekonana, że znam zakończenie
książki, a po przebrnięciu przez kilkanaście następnych marzyłam tylko o tym,
żeby w końcu złapali tą dziewczynę i zaczęło się coś dziać. Bałam się, że ta
zabawa w kotka i myszkę będzie liczyła 500 stron i zastanawiałam się nad sensem
brnięcia do końca. Jednak nie przywykłam do odkładania książek przed ich
przeczytaniem. Zdarza mi się to rzadko, bo do końca wierzę, że akcja się
rozkręci. W końcu przemogłam więc swoją niechęć do „Gildii…” i nie żałuję. Świat
stworzony przez Trudi Canavan okazał się niezwykły. Równocześnie pełen magii i
różnych niebezpieczeństw. Genialnie pokazane zostały różnice pomiędzy slumsami,
a Gildią. Zdążyłam polubić kilka sympatycznych postaci. Książka nie była tak
przewidywalna, jak zakładałam. Wszystko nabrało w końcu tempa i nie mogłam
oderwać się od lektury. Pomimo ciężkich początków z przyjemnością sięgnę po
drugą część trylogii, „Nowicjuszkę”. 5/6.