29 czerwca 2012

Wakacyjny stosik #1

Wreszcie nadszedł długo wyczekiwany przez wszystkich okres - wakacje. Postanowiłam więc zrobić zdjęcie pierwszego w historii mojego bloga stosika. To takie moje bardzo wstępne letnie plany. Zamierzam przeczytać te książki do września tego roku, ale nie wiem czy jako pierwsze. Zostają przecież jeszcze te, które obiecała mi pożyczyć moja koleżanka, no i oczywiście jest jeszcze biblioteka. ;)


Na razie wygląda to tak:


 Od góry:
1. Stieg Larsson "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" (Pozycja znana chyba wszystkim blogerom. Już dawno kupiłyśmy ją z mamą i żadna z nas jej jeszcze nie przeczytała. Wiem, wiem... wstyd.)
2. Lauren Oliver "Delirium" (Wszyscy tak bardzo zachwycali się tą książką, że po prostu musiałam mieć ją na swojej półce. Już jestem w połowie. Recenzja niebawem.)
3. Jo Nesbo "Trzeci klucz" (Kolejna cześć serii kryminałów o detektywie Harrym Hole'u.)
4. Guillaume Musso "Będziesz tam?" (Znowu "kupiłam kiedyś i leży na mojej półce".)
5. James Dashner "Więzień labiryntu" (Kiedy moja wychowawczyni powiedziała, że w ramach nagród na zakończenie roku za osiągnięcia oprócz encyklopedii, czy słowników można sobie wybrać jakąś powieść od razu pomyślałam o tej książce.  Mam nadzieję, że to był dobry wybór.)


Życzę wszystkim uczniom, studentom i nauczycielom słonecznych wakacji, pełnych niezapomnianych przygód. Wszystkim pozostałym jak najdłuższego i udanego urlopu.


Do miłej lektury przydałoby się jakieś przyjemne miejsce do czytania ;)

 

Rosamund Lupton „Siostra”


Spełniły się najgorsze przeczucia Beatrice. Po godzinach poszukiwań jej młodsza siostra Tess zostaje odnaleziona z podciętymi tętnicami w szaletach na terenie parku. Kobieta niedawno urodziła martwe dziecko. Wszyscy zgodnie orzekają, że to było samobójstwo. Depresja popołogowa – mówi psychiatra. Narkotyki – twierdzi policja. Obłęd – powtarza matka. Jednak Bee (bo tak pieszczotliwie nazywała ją siostra) jest przekonana, że to niemożliwe. Przecież ktoś, kto tak bardzo kochał życie nie mógł ze sobą skończyć. Wszyscy, ale nie Tess. Nie ta dziewczyna, która naprzeciw wszystkim przeciwnościom losu szła ze szczerym uśmiechem na twarzy. Ta, która uważała swoje dziecko za największy cud i nie przeszkadzało jej, że ma zostać samotną matką. Beatrice postanawia na własną rękę odnaleźć mordercę jej siostry. Będzie musiała odpowiedzieć sobie na pytanie, czy warto. Przecież nikt jej nie wierzy. A może się myli? Czy na pewno znała Tess tak dobrze jak jej się wydaje?


„Kiedy mówię o nieodwzajemnionej miłości, większość z was pewnie myśli o miłości romantycznej. Jest jednak wiele innych rodzajów miłości, której nie odwzajemniamy w sposób wystarczający, jeśli w ogóle. Zbuntowana nastolatka może nie kochać matki tak, jak ona kocha ją; agresywny ojciec nie odwzajemni niewinnej miłości małego dziecka. Żałoba jest jednak najbardziej nieodwzajemnioną miłością. Bez względu na to, jak mocno i jak długo obdarzany miłością kogoś, kto umarł, ten ktoś nigdy nie może odwzajemnić tego uczucia.”


We wszystkich recenzjach możecie znaleźć informację, że „Siostra” jest bardzo emocjonalna. Żal, rozpacz, czy poczucie winy wprost wylewają się z tej książki. Niestety to sprawia, że akcja wydaje się bardzo monotonna, czasami nawet nudna. Na okładce widnieje obiecujący napis: „Mroczny, wzruszający i zaskakujący thriller.” Mroczny? Nie powiedziałabym. Wzruszający? W jakimś stopniu na pewno. Zaskakujący? Tylko zakończenie. Thriller? W życiu. To taki uczuciowy, smutny, kobiecy kryminał. Książka ma swój wyjątkowy klimat. Jest długim listem pisanym przez Beatrice do Tess. Opowiada o stracie kogoś bliskiego. O tym, że pomimo tego, że wydaje nam się, że to koniec świata, życie toczy się dalej. Ziemia wciąż obraca się wokół Słońca, czas się nie zatrzymał, a my musimy poradzić sobie z bólem, który tak mocno przeżywamy.. Jak już wspomniałam, najbardziej zaskakuje zakończenie. Gdyby nie ono, oceniłabym książkę bardzo nisko. Rosamund Lupton  najpierw wręcz przygniata nas nadmiarem trudnych emocji, żeby potem „rozwalić” nas niesamowitym obrotem spraw. Czegoś takiego się nie spodziewałam.  Nawet tego nie przewidywałam. Myślę, że „Siostra” jest genialną pozycją dla wszystkich wrażliwców. Miłośnicy mocnych wrażeń też znajdą coś dla siebie, ale będą musieli na to trochę poczekać. Oceniam na 5/6.

21 czerwca 2012

Carlos Ruiz Zafón „Książę Mgły”

„Musiało upłynąć wiele lat, by Max zdołał wreszcie zapomnieć owe letnie dni, podczas których odkrył, niemal przypadkiem, istnienie magii.”


W 1943r. Max wraz z rodzicami i siostrami: starszą Alicją i młodszą Iriną przeprowadzają się do małej mieściny. Pomimo entuzjazmu ojca reszta rodziny nie jest zachwycona całą sytuacją. W ich nowym domu mieszkał niegdyś ceniony doktor wraz z żoną. Małżeństwo wyprowadziło się po tym, jak ich synek Jacob utonął w morzu. Niebawem Max i Alicja poznają niewiele starszego od siebie Rolanda. Dzięki niemu dzieci zobaczą ogromny wrak statku ukryty pod wodami Atlantyku i wysłuchają historii dziadka ich kolegi. Stary latarnik opowie rodzeństwu o tajemniczym Księciu Mgły, który jest gotów spełnić każde życzenie, w zamian żądając jedynie całkowitego posłuszeństwa. Maxowi trudno uwierzyć w tą opowieść, ale jak inaczej wytłumaczyć te wszystkie dziwne rzeczy, które dzieją się wokół nich?


"Nie ma potężniejszej siły niż obietnica"


„Książę Mgły” to debiut Zafóna. Niestety, niezbyt udany. Moje oczekiwania wobec tej książki były spore. Spodziewałam się mrocznej historii przepełnionej grozą i magią. Czegoś trzymającego w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Byłam przekonana, że jeżeli coś jest napisane przez autora „Cienia wiatru” to musi być naprawdę dobre. Do tego zachęcające recenzje i ciekawa okładka. Rozczarowałam się już po pierwszym rozdziale. W wielu powieściach, czy filmach możemy znaleźć pozornie nieistotne rzeczy, zjawiska, itd., które subtelnie wplecione w historię stają się jej nieodzowną częścią. To może być zwierzę, jakaś stara pamiątka, czy wspomnienie. Z reguły to dodaje uroku książkom. Jednak „co za dużo to i świnia nie chce”. Tak właśnie jest z „Księciem Mgły”. Mamy kota, ogród posągów, cmentarz, stare filmy zrobione przez Jacoba, zegarek od ojca, książkę Kopernika, zaczarowaną szafę. I to całe „powietrze przesycone saletrą”. Na początku wiele się mówi o tych rzeczach, a potem bez wyjaśnienia ot tak przestają być istotne. Ja do tej pory zastanawiam się co się stało z tym kotem (przecież na początku wciąż wałęsał się po domu strasząc jego mieszkańców, a potem nikt nawet nie zauważył jego nieobecności). Te wszystkie „subtelne” znaki irytowały mnie do tego stopnia, że miałam ochotę skończyć czytać. Do tego Zafón nie mógł sobie podarować  romansu między głównymi bohaterami. No i oczywiście banalne (pewnie mające napawać grozą) i przewidywalne zakończenie. „Książę Mgły” posiada jednak swoje plusy. Największym jest chyba przesłanie. Nic nie dostajemy w życiu za darmo. Za wszystko przyjdzie nam zapłacić. Nie myślcie jednak, że książka jest taka beznadziejna. Gdyby pominąć wrażenie, że jest pisana „na siłę” to może być całkiem przyjemna. Ja po prostu nie lubię takich banałów. Pomimo mojej ogromnej sympatii do autora nie mogę ocenić „Księcia Mgły” lepiej niż 2/6.


"Poważnym błędem jest wiara w to, że można ziścić swoje marzenia, nie dając nic w zamian."

17 czerwca 2012

Miasto ślepców –film

 
Już dawno obiecałam, że obejrzę ekranizację „Miasta ślepców” Jose Saramago. Czasu miałam jak na lekarstwo, a w dodatku bałam się, że potem nie będę mogła spać. (Nie przesadzam. Należę do tych osób, które oglądając horror piszczą najgłośniej jak się da, zakrywają oczy rękami i boleśnie uczepiają się tych, którzy siedzą w pobliżu. ;) ) Powodem mojego strachu było to, że pamiętałam jakie emocje wywierała na mnie książka. Wreszcie jednak zebrałam się w sobie i włączyłam ten film. Szybko przekonałam się, że chyba jednak przesadnie dramatyzowałam. Ekranizacja jest mroczna, ale nie w takim stopniu co książka. Sporo wydarzeń jest pozmienianych lub całkowicie usuniętych. Ciekawym pomysłem jest pokazanie różnych sytuacji z punktu widzenia ślepców. Nie podobało mi się ukazanie relacji między głównymi bohaterami. Dodatkowo aktorka grająca żonę doktora całkowicie nie pasowała mi do tej roli. Zresztą doktor też. Film nie szokuje, nie porywa, czy przeraża. Przynajmniej nie w takim stopniu, co książka. Polecam jednak tym, którzy ją już przeczytali. To ciekawe doświadczenie.  




Jeszcze raz dodaję zwiastun:


15 czerwca 2012

Stephen King „Wielki marsz”


W Stanach Zjednoczonych stu chłopców wyrusza w coroczny Wielki Marsz. Zasady są proste. Nie można zwalniać, zatrzymywać się, czy zbaczać z  trasy. Albo idziesz, albo zarabiasz „czerwoną kartkę”- czyli w najlepszym wypadku kulkę w łeb. Meta będzie tam, gdzie zostanie tylko jeden zawodnik, a pozostałych dziewięćdziesięciu dziewięciu będzie martwych. Wydarzenie uważane jest za najlepszą formę rozrywki w państwie. Od miesięcy gazety piszą tylko o tym. Ludzie wydają fortunę na zakłady o to, kto miałby stać się ewentualnym zwycięzcą. Widzowie wystają wzdłuż trasy marszu wiernie kibicując swoim ulubieńcom. Ci, którym się poszczęści będą świadkami śmierci któregoś z zawodników. W końcu co może być lepszego od możliwości pochwalenia się, że widziało się jak flaki jakiegoś gościa latały na prawo i lewo? Chociaż nie… Przecież zawsze może zginąć dwóch na raz…

„Garraty przyglądał się temu apatycznie i myślał, że nawet groza powszednieje. Nawet śmierć bywa płytka.”

Wizja skrajnie wycieńczonych, głodnych i brudnych chłopców przemierzających setki kilometrów pieszo napawa przerażeniem. Stephen King opisuje to w bezpośredni i brutalny sposób, nie owijając w bawełnę. Język którego używa jest prosty, naszpikowany wulgaryzmami. Przemyślenia chłopców wplecione w okrutne wydarzenia nadają trochę psychologiczny charakter książce. „Wielki marsz” jest jednak przede wszystkim świetnym horrorem o pokonywaniu siebie. Ostry, wciągający i nie pozwalający przejść obok obojętnie. Opis może przywodzić na myśl „Igrzyska śmierci”, ale Suzanne Collins była bardziej… delikatna. „Wielki marsz” jest raczej dla wielbicieli mocniejszych wrażeń. Mnie momentami nie tyle przerażał, co napawał obrzydzeniem. Daje 5,5/6 i naprawdę polecam. Na pewno nie będziecie się nudzić.

13 czerwca 2012

Becca Fitzpatrick „Cisza”



Pewnej nocy Nora budzi się na cmentarzu. Nie pamięta kilku ostatnich miesięcy. Prawdopodobnie została porwana. Dziewczyna nie jest w stanie sobie nic przypomnieć. Nie pamięta Nefilów, Aniołów, Archaniołów. Nic nie mówią jej też imiona Patch, czy Rixon. Jej myśli jednak wciąż krążą wokół wspomnienia magnetycznych, czarnych oczu. Co to oznacza? I co wspólnego z tym wszystkim ma ojciec Marcie - Hank Millar?
W czasie, gdy Nora stara się przypomnieć sobie cokolwiek, co doprowadziłoby ją do porywacza, Patch musi radzić sobie z zagrażającym ich życiu złem. Jest gotowy zrobić wszystko, byle tylko jego ukochana była bezpieczna. Tylko czy cena nie będzie za wysoka?


„Tylko miłość daje moc, by zwrócić ścieżki przeznaczenia.”


Jednogłośnie z koleżanką stwierdziłyśmy, że „Cisza” póki co jest najlepszą częścią cyklu „Szeptem”. Becca Fitzpatrick radzi sobie coraz lepiej jeżeli chodzi o pisanie ciekawych dialogów, tworzenie barwnych postaci, czy prowadzenie akcji, która wciągnie czytelnika na całego. Książka jest bardziej tajemnicza i nieprzewidywalna. Skrywa więcej sekretów. Autorka wciąż trzyma czytelnika w niepewności. Czy Nora odzyska pamięć i wróci do Patcha? Przyznaję, że nie takiego zakończenia się spodziewałam. Zaskoczyło mnie i dlatego tym chętniej sięgnę po następną część cyklu. Moja ocena to 5/6.

12 czerwca 2012

Jo Nesbo „Czerwone gardło”


Harry Hole wrócił do Norwegii. Dużo zmieniło się w jego życiu. Zostaje przeniesiony do innego oddziału, co wiąże się z opuszczeniem jego partnerki- Ellen. Obarczony papierkową robotą przypadkiem wpada na trop przemycanego karabinu Marlin. Ktoś znajduje łuski z niego w pobliżu lasu. To jedna z najgroźniejszych broni. Wbrew opiniom zwierzchników, Harry uważa, że to może być poważna sprawa. Jeśli w porę jej nie rozwiąże może dojść do tragedii. Śledztwo doprowadza go w kręgi neofaszystów. Śledczy zaczyna rozumieć, że żeby rozwiązać tą sprawę będzie musiał wskrzesić parę duchów…


„Czerwone gardło” to kolejny świetny kryminał Nesbo. Nie trzeba czytać „Karaluchów”, żeby wiedzieć o co chodzi. Akcja nie jest ze sobą powiązana. Co prawda, ze względu na szkołę miałam ostatnio mało czasu na czytanie i momentami gubiłam wątek, ale mimo to książka mi się podobała. Według mnie „Karaluchy” były lepsze, ale nie ma ogromnej różnicy między tymi dwoma częściami. Nesbo po raz kolejny wciąga nas w wir wydarzeń, tym razem przenosząc nas w czasy okresu drugiej wojny światowej. Obserwujemy punkty widzenia różnych osób. Dodatkowo w życiu Harrego pojawia się kobieta, przez co cała historia sporo zyskuje. Książka jest tajemnicza i wciągająca. Daję 5/6.